Hodowcy drobiu: Lepiej, żebyśmy... mieli ptasią grypę
11 grudnia 2007
Jesteśmy oszołomieni, zrozpaczeni - mówią hodowcy drobiu z powiatu żuromińskiego. Hodowcy odmawiają wypowiedzi pod nazwiskiem. Najbardziej rozgoryczeni są ci, których fermy leżą poza strefą zapowietrzoną i zagrożoną. Mimo że mają zdrowy drób, nikt go nie chce. W przypadku jaj dyskwalifikuje ich oznaczająca ten powiat liczba "37" umieszczona na kodzie na skorupkach.
Hodowcy powtarzają, że słyszeli, iż odbioru ich produkcji odmówiły wielkie sieci handlowe.
- Za nic mają zaświadczenia wydawane przez lekarzy weterynarii, w których jasno stoi, że nasze fermy są poza strefą zapowietrzoną i zagrożoną - narzekają. - Pozostaje nam już wyłącznie magazynować jaja, bo przecież... nie założymy kurom blokad. Tylko do czasu możemy też tuczyć brojlery.
Ludzie obliczają, że już niedługo zaczną liczyć straty w milionach złotych. - Bo przecież trzeba dać tym stworzeniom coś do jedzenia - wyjaśniają. - A jak na to zarobić [w wielkich fermach za paszę trzeba płacić nawet 70 tys. zł dziennie], skoro odbiorcy nas lekceważą? Tak naprawdę to bardziej by się nam opłacało, żebyśmy... mieli w naszych fermach ptasią grypę.
- To kuriozalne, ale tak na chłopski rozum prawdziwe - potwierdza Andrzej Danielak, prezes Polskiego Związku Zrzeszeń Hodowców i Producentów Drobiu. - Ci, u których stwierdzono chorobę, będą mieli pełne odszkodowanie za zagazowane ptaki. Pozostali nieszczęśnicy ze zdrowymi kurami mogą ponieść ogromne konsekwencje ekonomiczne. Za oddanie - w sytuacji awaryjnej - kur do uboju dostaliby kilka razy mniej pieniędzy niż hodowcy, którym za uśpienie drobiu w zainfekowanych fermach płaci państwo.