Wiceminister rolnictwa Jerzy Pilarczyk przyznał w poniedziałek w Brukseli, że spora część polskich zakładów mięsnych i mleczarskich ma zaległości w dostosowaniu do standardów sanitarnych Unii Europejskiej.
Ale zastrzegł, że nawet te, które nie uzyskały okresu przejściowego,
niekoniecznie będą musiały zaprzestać produkcji, jeśli nie zdążą z dostosowaniem
do dnia wejścia Polski do UE.
– Szczególnie wśród tych zakładów, które
zadeklarowały gotowość w dniu wejścia do Unii, jest spora grupa niezbyt
zaawansowanych w tych przygotowaniach – powiedział Pilarczyk dziennikarzom w
przerwie obrad unijnej Rady ministrów rolnictwa, w której polska delegacja
uczestniczyła jako obserwator.
Tym samym potwierdził zarzuty, zawarte w
niedawnym liście szefa Dyrekcji Generalnej ds. Ochrony Zdrowia i Konsumentów w
Komisji Europejskiej Roberta Colemana do ministra rolnictwa Adama Tańskiego, że
polskie rzeźnie i mleczarnie mają zaległości w dostosowaniach.
Według
wiceministra, w przetwórstwie mięsa najtrudniej spełnić wymogi unijne w uboju
zwierząt. Wiele zakładów zajmuje się równocześnie ubojem i przetwórstwem, więc
żeby przetrwać co najwyżej zaprzestaną uboju i skoncentrują się na produkcji z
surowca dostarczanego przez innych.
Zapewnił, że ograniczenie zakresu
działalności części polskich zakładów mięsnych nie odbije się na ogólnej
sytuacji przetwórstwa mięsa w Polsce, gdyż w tej chwili wykorzystuje ono
zaledwie 40 proc. swoich mocy przerobowych.
Również urzędnicy Komisji
Europejskiej zapewnili w poniedziałek, że zwłoka w dostosowaniach niekoniecznie
musi oznaczać zamknięcie zakładu. – Taka rzeźnia nie będzie mogła eksportować
do innych krajów Unii, ale może na tyle się dostosować, żeby móc nadal
sprzedawać na polskim rynku – pocieszał eurokrata, zastrzegający sobie
anonimowość.