Trwa wyścig z czasem o unijne fundusze strukturalne. Za niespełna dwa tygodnie rząd straci możliwość finansowego wsparcia samorządów. Minister finansów wciąż nie podpisał odpowiedniego rozporządzenia, a minister gospodarki kłóci się z województwami o... procedurę odwołań.
Ministerstwo gospodarki jest zasypywane odwołaniami z samorządów, których wniosek o unijną dotację został odrzucony z przyczyn formalnych przez Urzędy Marszałkowskie. - Odwołań jest sporo, wiemy o 40 z całego kraju - mówi "Gazecie" wiceminister gospodarki Marek Szczepański. Przyznaje, że wzbudzają one emocje. - W sprawie jednego z projektów dzwoniło do mnie aż trzech posłów - dodaje minister, nie chcąc ujawnić nazwisk.
Dla wielu gmin dotacja z Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego (ZPORR) to jedyna możliwość na remont szpitala, rozbudowę szkoły, modernizację drogi albo nawet... budowę aquaparku.
W niektórych regionach Urzędy Marszałkowskie - odpowiedzialne za podział dotacji - już wybrały zwycięskie projekty inwestycji. Ale wojewodowie wciąż nie mogą podpisywać z beneficjentami umów o dotację. Ministerstwo finansów nie podpisało bowiem rozporządzenia w sprawie wzoru tej umowy, mimo że ministerstwo gospodarki zrobiło to już tydzień temu. Każdy dzień zwłoki to ryzyko. Inwestycje planowane przez gminy mają korzystać m.in. z dofinansowania budżetowego (UE daje "tylko" 75 proc.). A zgodnie z ustawą o finansach publicznych, pieniądze z budżetowych "rezerw celowych" można wydatkować najpóźniej do 20 października!
Resort gospodarki bombarduje ministerstwo finansów prośbami o pośpiech, jednak na dokumencie wciąż brakuje podpisu ministra Mirosława Gronickiego.
Denerwuje się też kilkadziesiąt samorządów, które poległy na etapie pisania wniosku: nie dołączyły wszystkich załączników, pomyliło rubryczki, kalkulacje itp. Urzędy Marszałkowskie musiały takie wnioski odrzucać na pierwszym etapie.
Teraz wójtowie i burmistrzowie odwołują się. A resort gospodarki chce, by ich pisma trafiały z powrotem do Urzędów Marszałkowskich. - To dla nas niezrozumiała decyzja - mówi Jan Szymański, wicedyrektor departamentu programów regionalnych Urzędu Marszałkowskiego w Gdańsku. - Mamy teraz rozpatrywać odwołania od decyzji, które wcześniej sami wydaliśmy. Chyba coś tu nie gra. Siedzę teraz nad stosem odwołań, od tygodnia niczym innym się nie zajmujemy. Bardzo nam to utrudnia pracę nad projektami, które przeszły pozytywnie weryfikację - dodaje Szymański.
Z samego Pomorza do ministerstwa, a stamtąd do Urzędu Marszałkowskiego w Gdańsku, spłynęło 35 odwołań.
Resort nie rozumie pretensji UM. - Przecież trzymamy się zasad kodeksu postępowania administracyjnego. Odwołanie do organu nadrzędnego [czytaj: ministerstwa gospodarki - red.] jest składane za pośrednictwem organu wydającego decyzję - wyjaśnia Szczepański. Dodaje, że przysyłanie odwołań bezpośrednio do resortu byłoby bezcelowe, bo przecież urzędnicy ministerstwa nie znają szczegółów każdej ze spraw. Zna je tylko zainteresowana gmina...i Urząd Marszałkowski.