Już za kilka dni, 7 czerwca odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. Polska ma szansę, by mogło ją reprezentować grono blisko 50 europosłów. Ale gdyby zapytać przeciętnego mieszkańca naszego kraju czym się zajmuje i o czym decyduje europarlament pewnie mieliby spory kłopot, bo tak na prawdę trudno określić jego kompetencje.
Można oczywiście posługiwać się propagandowymi broszurkami i powtarzać, że współtworzy unijne polityki, współdecyduje, konsultuje i co tam jeszcze. Gdyby jednak tak ścisnąć w garści rzeczywiste uprawnienia, to ostanie się niewiele, np. zatwierdzanie budżetu Unii ale już bez wpływu na jego wysokość. Parlament zatwierdza także skład Komisji Europejskiej, wybór jego przewodniczącego ale faktycznie nie decyduje, tak jak w naszym narodowym parlamencie, o układzie sił politycznych i stanowiskach. Nie decyduje w żaden sposób o polityce pieniężnej strefy euro, bo to jest gestia niezależnego Europejskiego Banku Centralnego. Tak na prawdę europarlament jest nieokreślony, taki nijaki, tak jak charakter całej Unii Europejskiej, która się zmienia od traktatu do traktatu. Nasz kraj przystępował do Unii na zasadach traktatu z Nicei ale w toku dyskusji nad traktatem konstytucyjnym i dziś przerzucanym jak gorący kartofel traktatem lizbońskim.
Powinniśmy znać kompetencje naszych reprezentantów w europarlamencie, wiedzieć jakie będą ich zadania, czym chcą się zajmować i do jakiej, po wyborze, trafią frakcji. Tymczasem dowiadujemy się, że do wyborów stają jako reprezentanci polskich partii - czyli odwzorowywać będą krajowy układ sił mający się jak pięść do nosa z układem frakcji w europarlamencie. Na przykład posłowie wybrani z listy Platformy Europejskiej trafią zapewne do partii ludowej, z PiS - do konserwatywnej, co jest sprzeczne z pojmowaniem "ludowości" i "konserwatyzmu" w naszej rzeczywistości. Zwróćmy przy tym uwagę - obietnice wszystkich kandydatów do eurparlamentu są niekonkretne i niezobowiązujące.
Posłowie w przyszłej kadencji będą decydować m.in. o budżecie Unii po 2013 r. Od jego kształtu zależy też polityka rolna. Co wygra w finansach Unii? Dziś tego nie wie nikt na pewno. Jedno jest pewne - w rolnictwie rola parlamentu jest mniej istotna, bo on tylko konsultuje prawodawstwo w tej dziedzinie, choć trzeba przyznać, że częściej, niż rzadziej jego opinie są brane pod uwagę przez Komisję Europejską. Zmieni się, gdy wejdzie w życie Traktat Lizboński. Wówczas również w rolnictwie europosłowie będą współdecydowali o europejskim prawie. Pytanie - kiedy Traktat Lizboński i czy w ogóle wejdzie w takim kształcie jaki jest znany obecnie?
Jak jest dziś w praktyce? Różnie, np. w sprawie GMO niby wszystko jest jasne - uprawa kukurydzy mon 810 teoretycznie nie może być zakazana i wprowadzanie takiego zakazu ma być karane (i to dość dotkliwie) ale kto się dziś tym przejmuje - wyłom już zrobiły w trosce o zdrowie swoich obywateli (tak uzasadniają swoje odważne rządy i ministrowie rolnictwa) takie kraje jak Austria, Węgry, Francja, Niemcy, Luksemburg, Włochy, Grecja, Szkocja i Walia. I cóż z tego, że koncern Monsanto pozywa przed sądy i trybunały kolejne państwa - jest więcej niż pewne, że nic nie wskóra. A żeby podać najświeższy przykład z innego podwórka - wczoraj, 2 czerwca br. unijna komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes ogłosiła, że satysfakcjonuje ją przedstawiony przez Polskę uzupełniony plan restrukturyzacji Stoczni Gdańskiej i spodziewa się pozytywnej decyzji Komisji Europejskiej w sprawie pomocy dla tej stoczni jeszcze przed przerwą wakacyjną. A przecież jeszcze w maju br. KE miała zastrzeżenia co do gwarancji finansowania przyszłych inwestycji spółki ISD Polska zawartych w planie restrukturyzacji Stoczni Gdańskiej, w tym produkcji wież dla elektrowni wiatrowych. Po tych zastrzeżeniach Polska oczywiście uzupełniła plan restrukturyzacji i dziś decyzja jest po naszej myśli, rodzi się jednak pytanie w jakim stopniu w jej podjęciu pomogła rozmowa telefoniczna naszego premiera - Donalda Tuska z przewodniczącym Komisji - Manuelem Baroso. Dodajmy, że, jak zapewnia dziś Donald Tusk, uratowane są trzy stocznie - w Gdańsku, Gdyni i w Szczecinie. Na drugim biegunie można jednak postawić politykę energetyczną Unii Europejskiej, której nijakość lub zupełne rozchwianie najlepiej dostrzec można w stosunku do North Stream - czyli budowy gazociągu po dnie Bałtyku. Nie chodzi zresztą o gazociąg bałtycki ale także południowy - South Stream budowany na "życzenie" Berlusconiego. Decydują więc interesy narodowe ponad interesem ogólnoeuropejskim i europejska solidarnością i europejskim bezpieczeństwie energetycznym. Jedyną nadzieją - jakby światełkiem w tunelu mogą być połączenia międzynarodowe - budowa unijnego systemu ogólnoeuropejskiego.
Wybrani europarlamentarzyści wybiorą frakcje polityczne zgodnie ze wskazówkami swoich krajowych partii ale przecież nie ta przynależność w ostateczności będzie decydować przy podejmowaniu decyzji - będą działać, miejmy nadzieję, w imię i na rzecz interesów krajowych. Niech by tylko spróbowali głosować inaczej. Co z powyższego wynika? Że tak na prawdę uczestnictwo - zasiadanie za nader sute wynagrodzenie - 7,5 tys. euro - czyli ponad 35 tys. zł miesięcznie - to gra pozorów, teatr i mydlenie oczu. Dlaczego jednak z tak dużą intensywnością atakowani jesteśmy propagandowym szumem informacyjnym w prasie, radiu, telewizji, na bilboardach, plakatach, na przedwyborczych spotkaniach i festynach? Bo to tak na prawdę przygrywka do wyborów krajowych. Te się na prawdę liczy. Wystarczy zresztą zobaczyć o czym mówią w kampanii wyborczej sami kandydaci - prawie wyłącznie o sprawach krajowych a kandydują przecież do Parlamentu Europejskiego, nie krajowego. Znajomość języków obcych? Zapuśćmy lepiej zasłonę milczenia. Wiedzmy jednak, że oprócz dobrych dokumentów, dobrej dokumentacji żeby cokolwiek osiągnąć w Unii Europejskiej trzeba lobbować - rozmawiać w bezpośrednich rozmowach i w parlamencie i w komisjach (także albo przede wszystkim - w Komisji Europejskiej) w językach obcych! I pamiętajmy - ostateczny efekt to zawsze wynik kompromisu. Żeby postawić kropkę nad "i" wybory nie są w okręgach jednomandatowych, tylko tak jak w przypadku wyborów krajowych - według procedur większościowych a więc krajowych list partyjnych! Gdyby ludzie sami decydowali i osobiście przyznawaliby swoje finansowe "cegiełki" każdemu kandydatowi z osobna - rozmowa byłaby inna.
Czy warto wobec tego w ogóle iść do głosowania i wybierać? Warto, bowiem w najbliższym czasie dojdzie do przeglądu unijnego budżetu i wszystkich polityk. Będzie ustalany budżet na kolejne lata po roku 2013 i na pewno będzie presja na to, żeby było coraz mniej środków dla nowych państw członkowskich, takich jak Polska i to będzie dotyczyło także polityki rolnej. Widać już, że niektórzy zachodni politycy będą starali się doprowadzić do demontażu wspólnotowej polityki rolnej. Dlatego "naszych" posłów nie może zabraknąć, tak jak naszego komisarza, naszego przewodniczącego lub wiceprzewodniczącego parlamentu a także szefów i wiceszefów w parlamentarnych komisjach. Można sobie łatwo wyobrazić, ze w najbliższych latach coraz więcej działań ze Wspólnej Polityki Rolnej skupiać się będzie bardziej na "rozwoju obszarów wiejskich" niż na dopłatach bezpośrednich - obszarowych. Takie działania rządzą się zupełnie innymi prawami, niż bezpośrednie subwencje, bo są zależne od wpływowych, zachodnich polityków. Zadanie "naszych" europarlamentarzystów polegać więc będzie na dążeniu do tego by zachowana była równowaga pomiędzy dopłatami bezpośrednimi i dotacjami i kierowanymi na szeroko rozumiany rozwój terenów wiejskich.
7929934
1