Swoją przyszłość w Unii widzę dobrze, konkurentów wcale się nie boję - mówi Bogusław Roguski, szef firmy Abro. - To przecież nie my wchodzimy do Unii, tylko Unia do nas...
Warszawcy hurtownicy artykułów papierniczych i biurowych prawie wcale się nie obawiają Unii. A to dlatego, że to co złego miało się w tej branży stać, już się stało. Na rynek wkroczyli już wielcy producenci i dystrybutorzy.
Problem stołecznych pośredników może okazać się zupełnie inny. Sprzedaż artykułów piśmienniczych, książek i gazet od 1995 r. utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie - 2,4 proc. wartości całej sprzedaży w Polsce. Ale branża się konsoliduje i z roku na rok mamy coraz mniej sklepów papierniczych: jeszcze w 1995 r. było ich 12,3 tys., w 2002 r. - już tylko 6,5 tys.; w 1995 r. dawały one pracę 30,7 tys. osób, w 2002 r. - 13,5 tys. Ta tendencja przejmowania sprzedaży przez supermarkety będzie trwać.
Bogusław Roguski, właściciel Abro, nie widzi jednak w tym zagrożenie dla własnej firmy. - Od lat przygotowuję się do integracji z Unią, budując własną sieć zbytu. Znajduję wielu klientów wśród niewielkich sklepików - opowiada Roguski. - Przynajmniej wiem, że nikt na tej niwie nie będzie ze mną konkurował. Drugie zagrożenie dla hurtowników niesie wcale nie Unia, tylko polskie regulacje prawne. - Jesteśmy raczej małymi podmiotami, a rząd chce nas obciążyć większymi składkami na ubezpieczenia społeczne. Niedostępne są też kredyty, ponieważ banki niechętnie ich udzielają firmom z sektora małych i średnich. Brakuje pieniędzy na inwestycje - wylicza Roguski. - Jeśli więc ktoś przyłoży rękę do naszego upadku, to rząd, a nie konkurencja - podkreśla. c O warszawskich firmach w UE słuchaj w każdy czwartek o godz. 16 w Dobrym Programie Gospodarczym w Radiu PIN 102