Ciastka w czekoladzie prażące się w lipcowym słońcu, jagodzianki z sprzedawane z kosza ustawionego przy jezdni powinny już dawno zniknąć z polskiego krajobrazu. Handlarze żadnymi normami się nie przejmują. Zazwyczaj nawet o nich nie słyszeli.
Grzegorz Spigiel, piekarz z Oleśnicy, gdy tylko Polska zawitała w Unii wywrócił swoją firmę do góry nogami. Wybebeszył magazyny, silosy, młyny, piece do wypieków ze wszystkiego co stare i na ich miejsce zamontował nowe urządzenia. Wypiek chleba, ciast, rogalików ma być teraz wyjątkowo sterylny. Powód? Od 1 maja trzeba być w zgodzie z HACCP, europejskim systemem jakości.
- Wszystko robię według wskazań służb sanitarnych – twierdzi
Spigiel. - Zakres prac budowlanych i terminy, w których powinienem się
zmieścić są z nimi na bieżąco konsultowane. Żaden drobiazg im nie umknie.
Spigiel należy do branży spożywczej, czyli szczególnie wrażliwej. W złych
warunkach surowce, których używa, mogą się łatwo zepsuć a gotowy produkt nie
nadawać do jedzenia. Jeśli producent żywności i ten, kto nią handluje nie
zastosują systemu HACCP grozi nawet zamknięcie firmy.
- Żeby
dostosować się do wymogów unijnych przeniosłam siedzibę w inne miejsce, kupiłam
nowe linie do produkcji. Trafiłam też pod nieustanną obserwację Sanepidu. Czasem
mam wrażenie, że inspektorzy złośliwie szukają niedociągnięć. Ostatnio doczepili
się do tego, że woda z kranu płynie zbyt wolnym strumieniem – żali się
producentka sałatek warzywnych spod Wrocławia. - Tymczasem sprzedawcy z
targowisk śmieją się z takich jak ja. Oni w nic nie inwestując i nie spełniając
żadnych norm zarabiają krocie.
Kilka przecznic od piekarni Spigla kilka razy w tygodniu odbywa się tzw.
zielony targ. Podobne place są w Kobierzycach, Oławie, Brzegu. Największy zaś na
wrocławskim Dworcu Świebodzkim. Handluje się tu wszystkim. Poza ubraniami,
proszkami do prania, garnkami są również wyroby wędliniarskie, pieczywo,
słodycze, warzywa i owoce. Pani Krystyna, zażywna pięćdziesięciolatka,
przywiozła na oleśnickie targowisko kilka skrzynek wiśni. Zachwala, że pochodzą
z własnego sadu. Co z tego skoro ustawiła je na chodniku tuż przy jezdni. Wokół
pędzą samochody, przepychają się kupujący. Na pytanie o normy i standardy oczy
pani Krystyny okrągleją. Nic o nich nie słyszała, uważa, że skoro opłaca placowe
inne sprawy ma już z głowy.
- Co z tego, że się kurzy i spalin
pełno – denerwuje się sprzedawczyni. - Przecież w domu można owoce
umyć.
W przyczepie, gdzie kupuje się żółty ser, kiełbaski i lody
ekspedientka wszystko trzyma w lodówce. Cóż z tego, że wędliny
przytuliły się do nabiału i słodyczy? Dla handlarzy z legnickiego rynku czyste i
zadaszone kramy są źle ustytuowane. Sprzedają więc z małych stolików
turystycznych oraz drewnianych skrzyń ustawionych na chodniku przylegającym do
bazaru. Handlarze twierdzą, że byłoby lepiej gdyby nie administratorzy bazaru.
Ci z kolei muszą walczyć z nieustającymi buntami i brakiem podporządkowania
przez część handlujących.
- Dziwi mnie, że część sprzedawców łamie prawo i sprzedaje warzywa z drewnianych skrzyń, skoro nasze stoły stoją puste – mówi Zbigniew Kajdan, dyrektor Autonomicznej Sekcji Piłki Ręcznej Miedź Legnica, klubu administrującego bazarem. – Nie docierają do mnie ich argumenty, bowiem sprzedawcy uczestniczyli w projektowaniu ich ustawienia. Stoły, po ich skargach, były specjalnie dla nich obniżane. To nie my stwarzamy tu problemy – dodaje.
Nie taki standard straszny
- W przypadku targowisk najwięcej zależy do dobrej woli i nawyków
sprzedawców – twierdzi Jarosław Wąsiński, koordynator systemów jakości z
firmy P& J Quality z Wrocławia. Jego firma wprowadzała system u producenta
ziół Vitex, w Credin Polska z Sobótki, a teraz zajmuje się domami handlowymi
Astra. - Chodzi w niej o to, by eliminować zagrożenia i praktykować dobre
zwyczaje.
- Uporządkowanie stoiska czy postawienie zbiornika z
wodą nie wymaga przecież wielkich nakładów finansowych. - Z takiego
założenia wyszli handlarze z ul. Jemiołowej we Wrocławiu.
- Plac należy do spółdzielni mieszkaniowej, która szykuje go na sprzedaż
i nie chce inwestować w jego infrastrukturę - twierdzi Zdzisław Czekierda,
rzecznik wrocławskiego Sanepidu. - Tamtejsi handlarze postanowili więc na
własny koszt wybudować ujęcie wody. Prawo mówi, że wdrażanie systemu należało
rozpocząć 1 maja.
- Niektórzy obłożyli się więc fachową
literaturą, zebrali w jednym miejscu dokumentację firmy czy zapisali na
szkolenia i na tym koniec – twierdzi Wąsiński. - Pewnie czekać będą na
kolejny alarm, który zmobilizuje ich do działania i prawdziwego wdrażania
systemu. Polska wersja HACCP to wielu przypadkach samowolka. Dostępne dokumenty
opisujące system są zbyt ogólnikowe. Zaś za korzystanie z tych, które
szczegółowo opisują obowiązki trzeba płacić i to słono.
- Do tego dochodzi niezbyt sprawny system kontroli producentów i handlowców a także egzekwowania systemu – twierdzi Wąsiewicz. Teraz producentów i handlowców obiegła wiadomość, że z uprzykrzonym HACCP będą mieć spokój od czerwca przyszłego roku. Do tego czasu powinno być bowiem zakończone wdrażanie normy w firmach i na placach targowych. Muszą jedynie pomęczyć się z kontrolami kilka miesięcy i będzie po sprawie. - Nic podobnego – ostrzega Jadwiga Michalczyk z wrocławskiego Sanepidu.
Europejskie normy dotyczące wytwarzania i handlu żywnością obowiązują od 1 maja. Najważniejsza z nich to HACCP, która dotyczy wielkich producentów i sprzedawców na targowiskach. Każda branża ma w ramach HACCP własne normy, którym musi sprostać. Higieniczna musi być sprzedaż waty cukrowej, bankiet na świeżym powietrzu, produkcja kiełbas i handel na placu targowym. To, co się łatwo psuje trzeba trzymać w lodówce, sprzedawać można owoce i warzywa odpowiedniej klasy, podawać kawę w czystych kubkach, a na targowisku muszą być czyste toalety i bieżąca woda.