Unii Europejskiej trafiło się w ubiegłym roku niezłe ziółko. Wraz z wejściem Polski do wspólnoty europejskiej wszedł do niej areał upraw zielarskich sięgający 35 tys. ha stanowiący 33 proc. wszystkich plantacji zielarskich w Europie.
Najwięcej zlokalizowanych jest w Wielkopolsce i na Lubelszczyźnie. Nasz kraj uznawany jest za ostoję rolnictwa ekologicznego. Stąd po polski surowiec wyciągają ręce firmy farmaceutyczne. Na polu z ziołami można zdziałać jeszcze wiele, m.in. poprzez powstanie grup producenckich, które mogłyby zapewnić dostawy jednolitych jakościowo dużych partii surowca. Warto, bo produkcja ziół wciąż należy do najbardziej opłacalnych gałęzi rolnictwa. Zysk z hektara bywa kilka razy większy niż zysk z uprawy zbóż.
Nasze ekologiczne i cenowe atuty są jednak od pewnego czasu zagrożone. Na polski i unijny rynek trafia coraz więcej tańszych ziół z Europy Wschodniej i Azji - surowca niekontrolowanego, niewiadomego pochodzenia, przed którym staramy się bronić.
W opinii specjalistów, zielarstwo jest jedyną gałęzią polskiego przemysłu farmaceutycznego, która może konkurować w zjednoczonej Europie. Na razie to się udaje, choć to wciąż początki. Przedstawiciele branży duże nadzieje wiążą z mającym obowiązywać od przyszłego roku w unijnej weterynarii zakazem używania antybiotyków i zastąpienia ich preparatami roślinnymi.
O tym, czy zdołamy wykorzystać bazę surowcową do czegoś więcej, zdecydują kosztowne inwestycje, na które na razie nie stać większości krajowych podmiotów.