Polskie ziemniaki znalazły się na cenzurowanym w kilku krajach Unii Europejskiej. Nie chcą ich tam, bo mogą być chore na zaraźliwą chorobę - bakteriozę pierścieniową. Jest też i drugi powód, o którym rzadziej się mówi - nasze ziemniaki są po prostu tańsze.
Tydzień temu słowaccy rolnicy uderzyli na alarm twierdząc, że polskie ziemniaki zalewają ich rynek, co grozi plajtą rodzimym plantatorom. Trudno się dziwić ich obawom, bo nasze bulwy są tańsze i to aż o połowę od tych sadzonych za południową granicą.
Słowacy podnieśli jeszcze jeden ważny argument: polskie ziemniaki są zarażone bakteriozą pierścieniową, chorobą niegroźną dla człowieka, ale szkodliwą dla upraw tej rośliny.
Z podobnym zarzutem wystąpiły wcześniej Wielka Brytania, Czechy, Litwa, Niemcy, Belgia i Holandia, ostrzegając importerów przed sprowadzaniem ziemniaków z Polski, przede wszystkim sadzeniaków, czyli bulw przeznaczonych do sadzenia. Te z nich, które są zarażone, mogą przenieść chorobę na całą uprawę.
- Na temat bakteriozy funkcjonuje wiele fałszywych opinii. Słyszałem, że pewna gazeta w jednym z naszych sąsiednich krajów napisała, iż choroba jest szkodliwa dla człowieka. Mówi się również, że w zarażonej glebie nie można sadzić ziemniaków przez siedem lat. To są bzdury - zapewnia dr Michał Kostiw, kierownik Zakładu Nasiennictwa i Ochrony Ziemniaka w Boninie koło Koszalina.
Nieprawdziwe informacje dotyczące zagrożenia bakteriozą dla człowieka zaniepokoiły podobno nawet polski MSZ, który zaczął rozpytywać wśród naukowców, czy to prawda, że Słowacy mogą zatruć się naszymi ziemniakami.
- Rzeczywiście mamy problem z bakteriozą, ale występuje ona również w innych krajach - Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Francji - mówi dr Kostiw.
Polska stara się zwalczać zarazę, za co została nawet pochwalona przez Komisję Europejską. Za granicę mogą wyjechać tylko warzywa zdrowe, posiadające odpowiedni atest. Importer z UE, kupując takie ziemniaki, może być pewien, że zostały one wcześniej przebadane i są wolne od bakterii chorobowych.
Plantatorzy zwracają uwagę, że Europie tak naprawdę nie w smak nasze ziemniaki, bo są konkurencyjne - tańsze i coraz lepszej jakości. Polska jest największym w Unii producentem tych warzyw, a obsadzany nimi areał jest porównywalny z powierzchnią upraw we wszystkich pozostałych krajach razem wziętych.
Od kiedy z dniem 1 maja przestały obowiązywać ograniczenia w eksporcie ziemniaków, niektóre kraje UE mają podstawy do obaw.
- W ub.r. wyprodukowaliśmy 13,7 mln ton ziemniaków, co stanowi ok. połowy łącznej produkcji całej Unii - mówi Wiesław Dzwonkowski z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.
Prawie połowę ziemniaków zjadamy, ok. 35 proc. przeznaczamy na pasze, reszta trafia do dalszej obróbki. Eksport opiera się głównie na ziemniakach przetworzonych: frytkach, chipsach oraz skrobi. Świeżych warzyw wysłaliśmy za granicę w ub.r. tylko ok. 160 tys. ton.
Wiesław Dzwonkowski z IERiGŻ raczej sceptycznie wypowiada się na temat możliwości podboju unijnego rynku przez nasze ziemniaki. Zarobić na nim można, sprzedając produkty przetworzone, z tym, że ten segment rynku od dawna jest już opanowany przez farmerów ze "starej" UE, związanych wieloletnimi kontraktami z producentami frytek i chipsów.