Rząd uprzedza: Nowe wybory parlamentarne już teraz, to o rok dłuższa droga do euro w przyszłości. Od wprowadzenia wspólnej waluty oddali nas też osłabienie złotego i brak reprywatyzacji, bo groziłyby nam odszkodowania idące w miliardy złotych.
Rządowy program jest zarazem fotografią stanu polskiej gospodarki, jak i drogowskazem dla niej. Cel to spełniać kryteria euro w 2007 roku. Realizacja planu ma doprowadzić do "ograniczenia deficytu sektora finansów publicznych, który w perspektywie czterech lat powinien zostać trwale zredukowany poniżej 3 proc. PKB". Ma być to możliwe "dzięki ograniczeniu w ciągu kilku lat wydatków publicznych o ok. 31 mld zł oraz wzrostowi dochodów o ok. 22,6 mld zł".
48-stronicowy dokument został zatwierdzony 30 kwietnia jeszcze przez gabinet Leszka Millera, ale Komisji Europejskiej przesłała go już ekipa Marka Belki 15 maja, do ostatniej chwili nanosząc do niego poprawki.
Droga do euro najeżona jest pułapkami, które rząd jasno przedstawia urzędnikom Komisji. Najważniejsze to:
• zahamowanie wzrostu gospodarczego;
• istotne osłabienie złotego;
• większy od szacowanego wzrost cen związany z akcesją do UE i w konsekwencji wzrost restrykcyjności polityki monetarnej;
• niemożność - ze względu na słabość administracji - sięgnięcia po unijne fundusze na zakładanym poziomie (o jaki procent wykorzystania unijnych środków chodzi i ile ich będzie w 2007 r. - o tym dokument milczy);
• „brak uregulowań prawnych w zakresie reprywatyzacji". Zdaniem rządu z powodu roszczeń byłych właścicieli „potencjalne zobowiązania skarbu państwa wynoszą ok. 40 mld zł".
To w kraju. A poza jego granicami?
• opóźnienie ożywienia gospodarczego u naszych głównych partnerów;
• niepewność związana z sytuacją w Iraku oraz wpływ tej sytuacji na ceny ropy naftowej i zagrożenie terrorystyczne krajów uczestniczących w misji stabilizacyjnej w Iraku, w tym Polski.
Warszawa lojalnie zawiadamia Brukselę, że "aktualna sytuacja polityczna budzi obawy, czy kolejny rząd będzie skuteczny we wdrażaniu" planu reform. Przewiduje się dwa scenariusze. Według pierwszego rząd powstanie, podejmie reformy, a wybory odbędą się w 2005 r. Według drugiego wariantu rządu jednak nie będzie, dojdzie do przedterminowych wyborów, a to oznacza "spowolnienie reform o kilka miesięcy. (...) W przypadku zrealizowania się drugiego scenariusza niezbędne będą szybkie decyzje nowego rządu zapobiegające powiększaniu nierównowagi w finansach publicznych". Bez ich podjęcia dziura budżetowa w 2005 r. pozostanie na poziomie 5,7 proc. PKB, a w 2007 r. nadal będzie przekraczać dozwolone w strefie euro 3 proc. Mówiąc wprost: bez reform, i to bezzwłocznych, droga do euro (a więc i tańszych kredytów) wydłuży się o co najmniej rok.
Niestabilność polityczna może też zachwiać złotym. Jego osłabienie o każdy 1 proc. automatycznie powoduje wzrost długu publicznego o co najmniej 0,15 proc. PKB. Jeśli złoty osłabnie o 15 proc., to już w przyszłym roku dług przekroczy 55 proc. PKB.
Rząd sądzi, że z czasem złoty się lekko wzmocni i w 2007 r. za euro płacić będziemy średnio 4,55 zł. Dziś jest to przeszło 4,70 zł.
Cztery lata na dojście do euro mieszczą się w średnioterminowej perspektywie wypełnienia przez Polskę i inne nowe kraje warunków wprowadzenia wspólnej waluty, którą wyznaczył nam w pierwszych dniach maja unijny komisarz ds. monetarnych Joaquin Almunia. Cała Komisja oceni polski program pod koniec czerwca (może zażądać zmian), a w początkach lipca zatwierdzą go ministrowie finansów UE. Kolejne rządy będą wówczas zobowiązane do przestrzegania przyjętego kierunku polityki gospodarczej - bez zgody Unii nie będzie go można drastycznie zmienić pod groźbą utraty wielomiliardowych funduszy spójnościowych na walkę z bezrobociem czy budowę autostrad.
Według unijnych standardów księgowych ESA 95 Polska startowała ku euro z niską inflacją (0,7 proc. w 2003 r.), deficytem budżetowym 4,1 proc. PKB i długiem publicznym wynoszącym 45,4 proc. PKB w 2003 r. Oznacza to, że łamiemy tylko jedną zasadę traktatu z Maastricht - tę, która nakazuje, by dziura budżetowa nie przekraczała 3 proc. Według przewidywań, które w świetle bardzo dobrych danych gospodarczych za pierwsze miesiące roku okażą się zbyt pesymistyczne, deficyt ma w 2004 r. wynieść aż 5,7 proc. PKB (6 proc. według Brukseli), dług zaś wzrośnie do 49,1 proc. PKB, a inflacja skoczy do 2,2 proc. Dopiero za rok deficyt zacznie maleć, a poniżej 3 proc. spadnie w ostatniej chwili, w 2007 r.
Daty wejścia do strefy euro rząd nie planuje. Nastąpi to nie wcześniej niż dwa-trzy lata po uporządkowaniu finansów publicznych, bo przecież czeka nas jeszcze dwuletnia obowiązkowa poczekalnia w system ERM II. Wtedy to musimy utrzymać w ryzach wahania złotego wobec euro w paśmie +/- 15 proc. od wyznaczonego kursu.
Tego kursu jeszcze nie znamy - nie musi nim być 4,55 zł za euro w 2007 r. wynikające z rządowej prognozy.