Dalszy ciąg sprawy unijnych dopłat w gminie Wiązownica, a dokładnie decyzji wójta o wydzierżawieniu ponad 500 hektarów należących do poszczególnych wsi i gminy sołtysom i - co potwierdza sam wójt - zaufanym ludziom, na których konta wpływają teraz unijne pieniądze.
Nasza informacja z ubiegłego czwartku wywołała prawdziwą burzę. Dziś w Wiązownicy w tej sprawie zebrali się dzierżawcy i radni.
Było nerwowo. Przez ponad dwie godziny dzierżawcy przekonywali dziennikarzy, że nic złego się nie stało. Mówili nawet, że wydzierżawienie przez wójta ponad 500 hektarów łąk zaufanym osobom to same korzyści. I dla tych zaniedbanych wcześniej terenów, które teraz w końcu mają gospodarzy, i dla budżetu gminy do którego wpłynęły już pieniądze z opłat dzierżawnych.
Przewodniczący Rady Gminy kilkakrotnie podkreślał, że wójt nie miał obowiązku ogłaszania przetargu na dzierżawę tych gruntów. Sam wójt mówił niewiele, bo jak stwierdził - czuje się zażenowany bezpodstawnymi - jego zdaniem - oskarżeniami. Dzierżawcy i radni przekonują, że po pierwsze chodziło o zagospodarowanie nieużytków, po drugie o to aby można było wykorzystać pieniądze z dopłat dla wspólnego dobra. Właśnie dlatego wybrano osoby zaufane, które zdeklarowały, że unijne pieniądze, oczywiście po odliczeniu kosztów przekażą na rzecz wsi, do której należały grunty.
Radni w to wierzą. Ale część mieszkańców gminy ciągle ma wątpliwości. I właśnie o te wątpliwości i niejasności chodzi. Sekretarz pobliskiej gminy Pawłosiów uznanej za jeden z najlepszych wiejskich samorządów w Polsce uważa, że od intencji gospodarze gminy powinni zdawać sobie sprawę z tego, że ludzie patrzą im na ręce.
Sołtys Nielepkowic przekonuje, że pieniądze z dopłat wydał już na remont wiejskiej drogi. Inni dzierżawcy twierdzą, że po ataku mediów zastanowią się czy w ogóle nie zrezygnować z gospodarowania na gminnych gruntach.