Chile i Argentyna, dwa państwa, które w ostatnich latach podbiły światowe rynki swymi winami, szykują kolejny hit eksportowy - oliwę.
Tamtejsi plantatorzy od kilku lat masowo sadzą drzewa oliwne i ściągają do siebie, głównie z Włoch i Hiszpanii, najlepszych specjalistów od ich uprawy i tłoczenia oliwy.
W Chile oliwne gaje zajmują już ponad 4000 hektarów i lokalni plantatorzy zapewniają, że każdego roku przybywać ich będzie co najmniej tysiąc. - Myślę, że docelowo nasz kraj może spokojnie myśleć o co najmniej 60 tys. hektarów oliwnych plantacji - zapewnia "Gazetę" Ernesto Dattari, szef chilijskiego Stowarzyszenia Producentów Oliwy (ANPAO). Jego zdaniem europejscy plantatorzy nie powinni być zdziwieni tym, że już wkrótce będą musieli zmierzyć się z południowoamerykańską konkurencją.
- To kwestia logiki. Produkcja oliwy zawsze towarzyszyła produkcji wina. Tam, gdzie klimat i rodzaj gleby sprzyja uprawianiu winorośli, tam też zazwyczaj panują idealne warunki do hodowli drzew oliwnych - tłumaczy Dattari. I ma rację - w tym roku najzdrowsze i najtrudniejsze do wyprodukowania tłoczone na zimno oliwy z Chile zdobyły nagrody i wyróżnienia na niemal wszystkich liczących się europejskich targach i konkursach oliwnych.
- Nigdy nie zrównamy się z Europą w ilości produkowanej oliwy, bo w takiej Hiszpanii oliwne plantacje zajmują ponad milion hektarów. Dlatego nie nastawiamy się na masową produkcję, lecz stawiamy na jakość. Naszym poważnym atutem jest także cena - koszt produkcji oliwy w Chile jest od 30 do 50 proc. niższy niż w krajach Unii Europejskiej - przekonuje Antonio Gamiz, jeden z dyrektorów Terramater, największego chilijskiego producenta oliwy.
Południowoamerykańscy producenci poza niskimi kosztami mają w swych rękach jeszcze kilka niezaprzeczalnych atutów - największym z nich jest bez wątpienia brak naturalnych szkodników, które zagrażałyby gajom. Tzw. muszka oliwna, która jest zmorą europejskich plantatorów, na amerykańskim kontynencie po prostu nie istnieje. Znacznie ułatwia to Argentyńczykom i Chilijczykom produkcję oliwy "bio", bez użycia żadnych chemicznych środków ochrony roślin.
Sprzyja im także kalendarz. Tłoczona na zimno oliwa źle znosi magazynowanie i szybko traci walory smakowe. Znawcy twierdzą, że taką oliwę najlepiej spożyć nie później niż sześć miesięcy od daty produkcji. W Europie i w Stanach najwięcej oliwy konsumuje się wraz z sałatkami i specjalnościami kuchni śródziemnomorskiej podczas upalnych letnich miesięcy.
Wtedy zaś wybitny smak wyprodukowanej jesienią poprzedniego roku europejskiej oliwy bywa już tylko wspomnieniem. Tymczasem w leżących na południu równika Chile i Argentynie jesień i związany z nią okres produkcji oliwy przypada na kwiecień i maj. Oznacza to, że tutejsi producenci mogą europejskim i amerykańskim letnikom zaproponować produkt o niespotykanej dotąd świeżości.
W USA i Europie dietetycy coraz częściej zachęcają do spożywania tłoczonej na zimno oliwy, wychwalając jej zbawienne dla zdrowia działanie. W samych tylko krajach Unii wartość sprzedaży takiej oliwy wzrosła w ciągu ostatnich pięciu lat dziesięciokrotnie. Chilijczycy i Argentyńczycy są więc przekonani, że już wkrótce ich oliwa będzie na europejskich stołach czymś równie normalnym jak eksportowane przez nich wino.