Nietrudno o przywołanie na myśl chwytliwych słów Gordona Gekko przekonującego akcjonariuszy – Chodzi o to, panie i panowie, że chciwość – z braku lepszego określenia – jest dobra. Sama kulturowa kariera tego cytatu mogłaby świadczyć, że wszyscy doskonale wiedzą, o co w nim chodzi. Z wyrazu twarzy Michaela Douglasa można wysnuć przypuszczenie, jak duża jest przewrotność tej wypowiedzi, nie da się jednak odczytać, co dokładnie kryje w sobie tak mgliste pojęcie, jak rynek kapitałowy.
Chociaż akcje i obligacje – razem z maklerami, indeksami i Gordonem Gekko – zgrupować można w jednym zbiorze skojarzeń z giełdą, różnice między tymi instrumentami są znaczące. Pierwsze akcje wyemitowano już na początku XVII wieku, a pomysłowym emitentem była Holenderska Kompania Wschodnioindyjska. Kosztowne zamorskie wyprawy, podobnie jak sama budowa okrętów, finansowane były do tej pory wyłącznie przez państwo. Żaden inny podmiot nie był na tyle bogaty, żeby pokierować międzynarodowym handlem na taką skalę – dopóki nie zaczęto pozyskiwać kapitału sprzedając ludziom akcje. Po ok. 150 latach do Polski również dotarł taki pomysł, a jedną z pierwszych takich spółek była też kompania, ale o nieco mniejszym zasięgu, bo Manufaktur Wełnianych. Akcje można bardzo pobieżnie sprowadzić do małych kawałeczków kapitału zakładowego firmy. Pierwsza seria emitowana jest przy jej zakładaniu, kiedy przyszli akcjonariusze zawiązują spółkę
, akceptując jej statut i składając oświadczenie w formie aktu notarialnego. Kolejne emisje łączą się już z podwyższeniem kapitału zakładowego, bo właśnie w takim celu w ogóle się je przeprowadza. Zainteresowani dokonują wtedy zapisów na akcje, a ich obowiązkiem staje się później wniesienie pełnego wkładu, albo za pośrednictwem któregoś z domów maklerskich, albo przelewem na rachunek spółki. Takich subskrypcji, czyli złożenia przez firmę oferty potencjalnym akcjonariuszom, może być kilka rodzajów, z czego skrajnościami są subskrypcje prywatna i otwarta. W pierwszym przypadku, nabycie całej emisji proponuje się jednemu adresatowi, w drugim z kolei, ogłasza się taką możliwość wszystkim, którzy nie mają tzw. prawa poboru, czyli prawa pierwszeństwa przysługującego dotychczasowym akcjonariuszom. Publiczne proponowanie papierów wartościowych może odbywać się właściwie w dowolny sposób, ważne jednak, żeby komunikat skierowany zos
t
ał do co najmniej 150 osób, albo do nieoznaczonego adresata, czyli na przykład do czytelnika gazety. Informacja o papierach musi zawierać warunki ich nabycia, a podstawowym elementem dopuszczenia akcji do obrotu jest sporządzenie emisyjnego prospektu. Jako że do wiadomości publicznej nie może być podawana sama reklama chcącej pozyskać kapitał spółki, w prospekcie znaleźć się muszą też takie kwestie, jak sytuacja finansowa, perspektywy rozwoju i przewidywane ryzyko. Taki długi dokument zatwierdzić musi przede wszystkim KNF i dopiero wtedy można zacząć zachęcać nim potencjalnych inwestorów. Chociaż samych akcji wyróżnia się wiele rodzajów, niektóre prawa, które z nich przysługują, są dla większości stałe. Zrozumiałe jest, że te chyba najbardziej atrakcyjne, to prawa majątkowe, czyli prawo do dywidendy, do udziału w ewentualnym podziale majątku i, w końcu, wspomniane prawo poboru akcji nowej emisji. Dywidenda to udział w tej części zysku
spółki, który przeznaczony został do podziału pomiędzy akcjonariuszy – nie wypłaca się więc żadnej dywidendy, jak spółka ma straty, albo planuje swoje zyski przeznaczyć w całości na inwestycje. Akcjonariuszy nie można też pozbawić prawa do choćby niewielkiej części majątku spółki, w przypadku, kiedy dochodzi do jej likwidacji. Prawem niematerialnym, korporacyjnym, jest natomiast prawo głosu – czyli zdecydowania podczas zgromadzenia, czy Gordon Gekko ma rację, czy planuje naszej firmie zaszkodzić. Mógłby to zrobić tylko dlatego, że akcje, chociaż mają abstrakcyjną formę elektronicznych wpisów na rachunku, są z natury zbywalne. Handel walorami odbywa się więc na regulowanym rynku giełdy, a większość scen z amerykańskich filmów o maklerach dotyczy właśnie tego, ile danego dnia będzie można na danych papierach zarobić, albo też – jakiej spółki można przejąć większość, i co z taką upolowaną firmą zrobić.
Mniejsze emocje wydaje się budzić rynek obligacji, ale to chyba tylko dlatego, że jest to mniej popularny motyw kinowy. Obligacje są instrumentami dłużnymi, a więc ten, który je emituje, stwierdza, że jest dłużnikiem obligatariusza, czyli tego, który je nabył. Tak model, zupełnie inaczej niż w przypadku akcji, nie zakłada uprawnień posiadacza papierów względem emitenta – nie ma mowy o współwłasności, dywidendzie, ani o udzielaniu się w walnych zgromadzeniach. Emisja służy więc wyłącznie przekazaniu kapitału spółce, jakiemuś samorządowi, albo Skarbowi Państwa, który sfinansuje sobie nowymi przychodami swój narastający deficyt. Dodatkowy zarobek oferują tzw. obligacje kuponowe, które w zależności od kondycji emitenta, przewidują okresowe wypłacanie kuponu. Oprocentowanie może być wtedy stałe albo zmienne, najczęściej związane z jakąś stopą bazową, np. WIBOR albo stopą inflacji. Z jednej strony najbezpieczniej jest inwestować w
papiery stabilnie rozwijających się krajów, z drugiej – przy wysokim ryzyku, najwyższy może być zwrot z obligacji śmieciowych, które emitują spółki w tarapatach. Niezdecydowanym jak zwykle drogę ideową wskazać może Gordon Gekko, który w chciwości upatrywał nie tyle ocalenia Tedlar Paper, co innej niesprawnej firmy, która nazywa się USA.
Autor artykułu: Weronika Aleksandra Kosmala – analityk finansowy Górnośląskiego Towarzystwa Finansowego GTF Sp. z o.o.
7423042
1