Polska jest unikalnym w skali świata krajem. Gdyby odliczyć niemowlęta i dzieci, to każdy statystyczny Polak ma jakąś działkę ziemi rolniczej, a jest tych działek 25 milionów.
Ponieważ gospodarstw rolnych jest plus minus 2 miliony, to na każdego rolnika przypada ponad 12 działek (pól). Rekordzistą godnym chyba Księgi Guinessa był rolnik na 18,5 hektarach, który gospodarował na 244 płachetkach ziemi.
Palącym problemem polskiego rolnictwa, zaognionym tzw. reformą rolną lat 1944-45 i skutecznie pogłębianym przez kolejne dziesięciolecia przez politykę rolną sprowadzającą się właśnie do rozdrabniania gospodarstw rolnych, stała się konieczność scalania gruntów absurdalnie rozdrobnionych.
Wobec oczekującego nas wejścia do Unii Europejskiej nikt z rolników nie otrzyma ani grosza dopłat bezpośrednich jeśli gospodarstwo będzie posiadało działki mniejsze od 30 arów i węższe od 20 metrów. A takich właśnie, chociażby w Małopolsce nie brakuje.
Komasacja i scalanie gruntów, co jest koniecznością w celu uzdrowienia problemów ekonomicznych, komunikacyjnych, produkcyjnych i własnościowych, idzie u nas jak po grudzie. Na scalenie czeka około 3,5-4,0 mln ha ziemi. Tę operację powinniśmy przeprowadzić w ciągu 3-5 lat. Tymczasem w 2002 roku skomasowano zaledwie 6350 ha. W tym tempie operację zakończymy za ... 600 lat. Dla porównania; w okresie Polski międzywojennej lat 1918-39 scalono około 600 tys. ha gruntów, przy nieporównywalnie trudniejszej sytuacji w rolnictwie.