Zdzisława Sibilska ma jedno z największych w Polsce gospodarstw ekologicznych. Na dwustu hektarach słabej ziemi w miejscowości Boruja-Wieś w Wielkopolsce sieje zboże na paszę i hoduje bydło rasy mięsnej. Od 1995 r. gospodarstwo ma atest producenta żywności ekologicznej.
Nasi urzędnicy powinni się uczyć od Francuzów czy Greków, jak sprawnie obsługiwać rolnika, nie zakłócając mu pracy i nie stresując uciążliwymi procedurami. — mówi Zdzisława Sibilska
- To gospodarstwo było ekologiczne od początku i z założenia. Zanim sprowadziłam się do Borui, mieszkałam w Niemczech, gdzie w Berlinie mój partner miał hurtownię ekologicznej żywności. Kupując w Polsce ziemię, chcieliśmy produkować zdrową żywność - opowiada Zdzisława Sibilska.
Pierwsze lata wspomina bardzo dobrze. Hodowla koni wierzchowych przyciągała letników. Stado prawie 38 krów wędrowało swobodnie po ogromnych pastwiskach.
- Ubój robiliśmy na miejscu. Przyjeżdżał weterynarz, wszystko odbywało się szybko, żeby zwierzęta miały jak najmniej stresu. Mięso i przetwory wykorzystywałam w gospodarstwie agroturystycznym, goście chętnie je kupowali. Problemy zaczęły się z wejściem Polski do Unii. Teraz muszę wieźć zwierzęta 200 km do specjalistycznej ubojni. Sam ubój kosztuje 250 zł od sztuki, do tego drugie tyle transport - wylicza właścicielka gospodarstwa.
Nie jest też zadowolona z systemu dopłat. W 2004 r. w ogóle ich nie dostała, w 2005 r. wypłaty były z dużym opóźnieniem, a w tym wciąż nie wiadomo, kiedy będą.
- Dużo podróżuję po Europie. Nasi urzędnicy powinni się uczyć od Francuzów czy Greków, jak sprawnie obsługiwać rolnika, nie zakłócając mu pracy i nie stresując uciążliwymi procedurami. Polacy wszystko maksymalnie zagmatwali. W agencji rolników traktuje się przedmiotowo, upokarza - wylicza.
Jej zdaniem rolnictwo ekologiczne to alternatywa przede wszystkim dla gospodarstw małych, położonych w trudnym terenie, o ubogiej glebie. Szybciej przestawiają się na ekologiczną produkcję.
Muszą jednak mieć pomysł na sprzedaż swoich produktów, bo w Polsce działa niewiele ekohurtowni, specjalistyczne sklepy są tylko w dużych miastach, a przetwórni wciąż za mało.
Wespół w zespół na Podlasiu
W Krakowie wytwórnię makaronów z ekologicznej mąki pszennej ma od sześciu lat Zofia Miśkiewicz. Miesięcznie produkuje około 2,5 tony razowego makaronu.
- Problemem jest mąka i dystrybucja makaronu do sklepów. Syn ma gospodarstwo ekologiczne, więc część zboża pochodzi od niego, kupuję też od innych rolników. Raz w tygodniu jadę ze zbożem do młyna, który ma certyfikat na produkcję ekomąki, i tam pod kontrolą mielą ją dla mnie - opowiada Zofia Miśkiewicz.
Swoje makarony sprzedaje do kilku krakowskich sklepów ze zdrową żywnością i do sieci supermarketów.
-Moje makarony nie są droższe od przemysłowych. Jednak mało jeszcze klientów po nie sięga, bo właściciele dużych sklepów nie eksponują specjalnie takiej żywności - dodaje.
Ci, którzy chcą produkować hurtowo, natrafiają na kłopoty nietylko ze zbytem, ale i z kupnem specjalistycznego sprzętu.
Iwona i Jens Frasek ze Szczedrzyka na Opolszczyźnie mają 11 hektarów ziemi i hektar sadu jabłoniowego. W gospodarstwie jest unikatowa oczyszczalnia roślinno-stawowa z unijnym certyfikatem. Właściciele uprawiają warzywa i owoce.
- Produkujemy sok jabłkowy i mieliśmy wielki kłopot z kupieniem tłoczni do przerobu ekologicznych jabłek. Tylko trzy firmy w Polsce sprzedają takie urządzenia, w większości używane, sprowadzane z Zachodu - opowiada Iwona Frasek.
Sok rozchodzi się od ręki wśród odwiedzających gospodarstwo turystów, ale chętnie produkowaliby go więcej i sprzedawali np. w Opolu. Tam jednak rynek zdrowej żywności ma dopiero powstać.
Żeby poradzić sobie ze sprzedażą swoich produktów, czterdziestu rolników z dwóch powiatów Podlasia założyło Augustowsko-Podlaskie Stowarzyszenie Ekorolników. Szef stowarzyszenia Andrzej Chilipskisam jest w trakcie przestawiania 40-hektarowego gospodarstwa na produkcję ekologiczną. Taka transformacja trwa zazwyczaj trzy lata.
- Bardzo wielu rolników jest zainteresowanych ekoprodukcją. Założyliśmy więc stowarzyszenie, aby ułatwić im dotarcie do potrzebnej wiedzy, a także by razem opracować metody sprzedaży naszej żywności -mówi Chilipski.
Wpięciu podlaskich powiatach (augustowski, sejneński, suwalski, sokólski i moniecki) jest już 250 ekologicznych gospodarstw - i ciągle pojawiają się nowe.
Z ideologicznym podłożem
Dla Katarzyny Trawińskiej, właścicielki 10-hektarowego gospodarstwa w Nowinie na Dolnym Śląsku, ekologiczne gospodarowanie ma podłoże ideologiczne.
- Chcę żyć w zdrowym środowisku i nie wyobrażam sobie, aby goście, którzy odwiedzają moje gospodarstwo, jedli dżem ze sklepu czy fasolkę z puszki - opowiada.
W Nowinie jest więc dżem domowego wyrobu z własnych owoców z sadu z certyfikatem, są warzywa zamrożone na zimę. Gospodyni hoduje konie, uprawia zioła i - jak większość ekorolników - uskarża się na trudności w hurtowej sprzedaży swojej produkcji.
-Miałam w tym roku jeden telefon od pani z Wielkopolski, która prowadzi hurtownię zdrowej żywności i szukała owoców do zamrażania -mówi pani Katarzyna.
Leżąca na wysokości ponad 600 m n. p. m. wieś Nowy Gierałtów w Górach Bialskich na granicy z Czechami ma ziemie przeważnie V i VI klasy. Gospodarstwo (21 ha) Barbary i Ryszarda Kalińskich od siedmiu lat ma status ekologicznego. Uprawiają aronię i hodują kozy.
- To jest nie tylko rolnictwo, ale i styl życia. Mąż jest we wsi sołtysem, oboje kochamy przyrodę i nie chcemy jej niszczyć chemią - opowiada pani Barbara.
Owoce i mleko mają atest zdrowej żywności. Kozie sery, które gospodyni sama wyrabia (zajmuje się też agroturystyką), takiego atestu nie dostały.
- Nie mam serowarni umożliwiającej pasteryzację. Polskie przepisy nie zezwalają na to, co jest możliwe w krajach tzw starej Unii, czyli na produkcję serów z mleka niepasteryzowanego - mówi pani Barbara.
Ideologiczne podejście prezentuje też Małgorzata Bliskowska, prowadząca z mężem liczące 16 ha ekogospodarstwo w Gorzeszowie pod Kamienną Górą na Dolnym Śląsku. Uprawia warzywa, truskawki, hoduje kozy i kury.
Jej zdaniem rolnictwo ekologiczne ma dużą przyszłość, nie tylko dlatego, że rośnie zapotrzebowanie na zdrową żywność, ale także ze względu na pozytywny wpływ tego sposobu użytkowania na glebę.
- Ludzie kojarzą rolnictwo ekologiczne z tym, że się nie sypie nawozów sztucznych. W rzeczywistości to coś więcej. Naturalne metody upraw poprawiają żyzność gleby. W miedzach, które pozostawiamy, robimy budki dla przepiórek, sadzimy dużo pożytecznych roślinmotylkowych - wylicza Małgorzata Bliskowska.
Zetknąć konsumenta z producentem
Gospodarstwo Ekocentrum ICPPC Jadwigi Łopaty w Stryszowie w Małopolsce jest inne niż wszystkie. Można tu nie tylko dostać ekologiczne warzywa i owoce, ale także zobaczyć, jak działają kolektory słoneczne, biologiczna oczyszczalnia, sferyczna szklarnia, która zużywa 20 proc. energii mniej niż tradycyjna, świetliki rurowe do oświetlania ciemnych wnętrz. Można nauczyć się budować dom z kamienia, z gliny i słomy, poznać tajniki ekologicznej produkcji.
Właścicielka jest z zawodu matematykiem i programistką. Ma za sobą dziesięcioletnie doświadczenie z ekologicznym rolnictwem w Holandii. Do Polski wróciła w 1993 roku i założyła polski oddział Europejskiego Centrum Rolniczej Ekologii i Turystyki. Na dwóch hektarach w Stryszowie uprawia warzywa, zioła i owoce, organizuje wykłady i warsztaty z ekorolnictwa.
- Największym problemem w Polsce jest to, że z jednej strony są konsumenci, którzy zdrowej żywności poszukują, a z drugiej nie mogą się spotkać z jej producentami. Ci z kolei narzekają na słabą dystrybucję i koło się zamyka.
Podkreśla, że w Polsce jest duża świadomość ekologiczna. Piętnaście sejmików wojewódzkich (oprócz świętokrzyskiego) uchwaliło weto dla żywności modyfikowanej genetyczne na swoim terenie.- Niestety, takiego zakazu nie ma w Unii. Dlatego dobrze, że np. w Małopolsce powstała strategia bezpieczeństwa biologicznego, dająca ekogospodarstwom zielone światło.