Problemy z dostosowaniem się do wymogów Unii Europejskiej, jakie przeżywa branża spożywcza – szczególnie mięsna i mleczna – odsuwają w cień podobne kłopoty, które są udziałem przemysłu utylizacyjnego.
Brzydko pachnący biznes nie jest wdzięcznym tematem do rozważań ani opisów, więc jego problemy rzadko oglądają światło dzienne. Tymczasem właśnie od tego, jaki poziom i stopień zorganizowania prezentuje przemysł utylizacyjny zależy w dużym stopniu bezpieczeństwo polskiej żywności i jej wiarygodność na przyszłym jednolitym rynku.
Jedynie 40% działających zakładów ma szanse, po modernizacji, spełnić unijne wymogi. Pocieszające jest jedynie, że te „rokujące” zakłady, zwykle największe, reprezentują ponad 68% zdolności przerobowych sektora i przetwarzają ok. 75% odpadów. Jednak optymizm co do możliwości dostosowania się do wymagań znacznie słabnie po zapoznaniu się z danymi powiatowych lekarzy weterynarii, które świadczą, iż jedynie ok. 25% zakładów z najwyższej grupy A przedstawiło w 2001 r. dostosowawcze programy inwestycyjne, a 70% dopiero je przygotowywało.