Z powodu opóźnień w spełnianiu negocjacyjnych obietnic Polsce grozi karne otwarcie rokowań w ochronie środowiska – dowiedziała się Gazeta Wyborcza. Ponadto, choć nie sprzyja temu kalendarz, nasi negocjatorzy będą musieli wystąpić o dwa nowe wyjątki dla Polski.
W zamkniętym w październiku rozdziale negocjacji "ochrona środowiska" (jednym
z najważniejszych) pojawiło się ostatnio dużo problemów. Dotyczą one zarówno
tego, co rząd zobowiązał się zrobić, zamykając rozmowy, jak i nowego prawa,
które weszło w życie niedawno i Polska będzie musiała się do niego odnieść.
Chodzi m.in. o jakość wody pitnej, przyszłość składowisk odpadów i emisje
zanieczyszczeń z wielkich elektrociepłowni.
Dotychczas Komisji udawało
się dyscyplinować Polskę, i tym razem chodzi raczej o presję niż dążenie do
wielkiego kryzysu – jakim byłoby ponowne otwarcie rokowań środowiskowych. Polscy
rozmówcy przyznają, że podczas konsultacji technicznych pod koniec września w
Brukseli ze strony Komisji padła konkretna groźba powrotu do zamkniętego
rozdziału.
Co więcej, ochrona środowiska była jednym z obszarów
dostosowania się do prawa unijnego najbardziej krytykowanych za opóźnienia w
raporcie Komisji o przygotowaniu Polski do członkostwa. Dla wielu państw
członkowskich czułych na punkcie ochrony środowiska ociąganie się ze strony
Polski jest karygodne. Może więc to zaszkodzić naszemu krajowi w ostatecznej
fazie rokowań z UE o finansach.
W piątek minął termin dostarczenia do
Komisji odpowiedzi na długą listę pytań Komisji związanych z postępami w
dostosowywaniu się do unijnego prawa w dziedzinie ochrony środowiska. Większość
oczekiwanych informacji nadeszła. Jednak na ważną część Komisja będzie musiała
poczekać przynajmniej do końca października.
Uzupełnić trzeba będzie
informacje na temat gminnych planów gospodarki odpadami. Każda z gmin będzie
musiała dokładnie określić, które składowiska odpadów zostaną, które będą
zamknięte, kiedy oraz czy planuje się budowę nowych.
Polska miała też
przedstawić pełne informację na temat sieci monitoringu emisji azotanów
pochodzenia rolniczego do wód powierzchniowych, podziemnych i tzw. wgłębnych.
Zdaniem Komisji chodzi o stworzenie około tysiąca stacji pomiaru. Na razie
polscy negocjatorzy byli w stanie poinformować Brukselę o monitoringu wód
powierzchniowych. Instytut Geologii nie skończył bowiem prac nad resztą zadanej
przez Komisję "pracy domowej" w tej sprawie.
Poważniejszy problem dotyczy
stosunku Polski do dyrektywy o zakładach dużego spalania. Dotyczy ona m.in.
zanieczyszczeń z elektrociepłowni. Z powodu wielkich inwestycji, do jakich
prowadzi wprowadzenie w życie dyrektywy, Polska już jakiś czas temu
zasygnalizowała, że wystąpi o okres przejściowy na jej wdrożenie. Komisja
Europejska chciała już w piątek dowiedzieć się jak długi. Powołany do tego celu
w Polsce specjalny zespół międzyresortowy określić ma polskie stanowisko w tej
sprawie do końca października.
To, że Polska dostanie okres przejściowy
na wdrożenie tej kosztownej dyrektywy, jest zdaniem naszych rozmówców w Komisji
przesądzone. Źródła "Gazety" przyznają, że trzeba tylko dogadać się w sprawie
jego długości i zakresu. Problem w tym, że polski sektor energetyczny domaga się
bardzo długich okresów dostosowawczych, przekraczających nawet 20 lat – co nie
jest do przyjęcia do Unii.
Niezależnie od problemu z zakładami wielkiego
spalania strona polska rozważa wystąpienie o okresy przejściowe dotyczące
wdrażania jednej z kluczowych dyrektyw – o jakości wody pitnej. W zakończonych w
zeszłym roku negocjacjach zgodziliśmy się na wprowadzanie jej w życie w
kolejnych etapach (całość wchodzi w życie w UE w 2013 r.). UE przystała na to,
ale poprosiła o dostarczenie w przyszłości planów dotyczących wdrożenia
kolejnych etapów. Kiedy takie plany powstały, okazało się, że koszty terminowego
dostosowania znacznie przerosły oczekiwania. Według różnych szacunków może to
być 2-5 mld zł, których ani budżet centralny, ani lokalne nie mają.
I tu
– jak dowiedziała się GW – nie brak elastyczności ze strony Komisji. Bruksela
będzie się jednak upierała przy tym, by przyjęte mechanizmy dostosowawcze nie
odbiły się na jakości wody dla Polaków. Polska będzie musiała zagwarantować
spełnienie minimalnego standardu w tym zakresie z dniem członkostwa w
UE.