Firmy produkujące żywność nie chcą przyznać, że używają środków modyfikowanych genetycznie. Choć ponad 50 takich substancji zostało dopuszczonych do użytku, konsument wciąż spożywa w niewiedzy.
Oficjalnie każdy z nas może zobaczyć listę substancji zmodyfikowanych genetycznie, dopuszczonych do sprzedaży w Polsce. Taki rejestr prowadzi Główny Inspektorat Sanitarny. Sprawdziliśmy ten spis. Można tam znaleźć jedynie nazwy substancji oraz firmy, które wprowadzają je na rynek. Jednak koncentraty białka sojowego ARCON SJ czy preparat enzymatyczny pn. MATUREX L zwykłemu zjadaczowi chleba nic nie powiedzą. Bo nie ma informacji o konkretnych produktach, które można kupić w sklepach.
Skontaktowaliśmy się z kilkoma producentami lub importerami produktów modyfikowanych genetycznie, z których korzystają polscy producenci żywności. Wszystkie firmy odmówiły podania swoich kontrahentów, tłumacząc się tajemnicą handlową. - Proszę nie pisać o soi źle. Jest bardzo dobra. W procesie produkcji wędlin zastępuje utracone białko zwierzęce - mówi Urszula Dańczyszyn, dyrektor handlowy Brenntag Polska, jednej z największych firm wprowadzających genetycznie modyfikowane produkty. Pytana o konkretne firmy i nazwy produktów odmawia udzielenia odpowiedzi. - To jest nasza tajemnica handlowa. Nasi współpracownicy tego sobie nie życzą. Przecież jest konkurencja! - denerwuje się Dańczyszyn. Na nic się zdają argumenty, że skoro produkty genetycznie modyfikowane są dopuszczone do obrotu w Polsce, to konsument ma prawo wiedzieć, gdzie są stosowane.
W podobny sposób zareagowali producenci preparatu uzyskiwanego z drobnoustrojów genetycznie modyfikowanego o nazwie MATUREX L. Przyspiesza on proces produkcji piwa. W firmie Krolsal, która dostarcza ten enzym polskim browarom, powiedziano nam tylko, że środek ten używany jest w... przemyśle piwowarskim. - Nie możemy podać nazw browarów, ale są to znane polskie marki - twierdzą pracownicy firmy Krolsal.
- Takie zachowanie pokazuje, że kontrola produktów modyfikowanych genetycznie w Polsce jest niepełna - twierdzi Zbigniew Hałat, prezes Stowarzyszenia Ochrony Zdrowia Konsumentów. Jego zdaniem ok. 90 procent pasztetów z soi jest opartych o zmutowane produkty, a śledzenie tej żywności jest bardzo trudne. - Właśnie dzięki temu niepełnemu rejestrowi Głównego Inspektoratu Sanitarnego producenci żywności ukrywają przed nami, z czego robią swoje produkty - potwierdza doktor Hałat. Brak informacji o produktach, w których występują substancje genetycznie modyfikowane niepokoi również prof. Jana Szopa-Skórkowskiego. Biotechnolog z Uniwersytetu Wrocławskiego uważa, że to pozostałość czasów, kiedy nie było w Polsce ustawodawstwa z zakresu biotechnologii.
- Jednak równie ważna jest kontrola laboratoryjna, a z tą w Polsce nie jest najlepiej - twierdzi prof. Jan Szopa-Skórkowski. Jego zdaniem ważna jest nie tylko informacja o produktach modyfikowanych genetycznie, ale przede wszystkim kontrola laboratoryjna, która powinna wykazać, czy są one szkodliwe dla zdrowia.
Tymczasem okazuje się, że w Warszawie nie ma specjalistycznego laboratorium, które może wykrywać GMO. - Otwarcie przewidujemy w przyszłym roku w Wesołej - mówi Józef Śliwa, główny inspektor jakości handlowej rolno-spożywczej. Dotychczas instytucja ta przeprowadziła w tym roku tylko cztery badania.