Ceny żywności pną się w górę w tempie, które ma prawo niepokoić konsumentów. Dzieje się tak mimo wcześniejszych zapewnień, że po przystąpieniu do UE szoku cenowego w Polsce nie będzie. Eksperci przekonywali, że należy się liczyć z podwyżkami, ale będą one niezbyt duże i rozłożone w czasie. Według nich ten wzrost nie powinien być wyższy niż średnio 1 proc. rocznie.
Jeszcze przed 1 maja ludzie nie za bardzo wierzyli w te zapewnienia. Badania przeprowadzone w kwietniu pokazały, że aż 3/4 Polaków boi się drożyzny. Już wtedy uważali, że ceny wszystkich artykułów, a nie tylko tych, które są u nas dużo tańsze niż w Unii, w odczuwalny sposób wzrosną. I jak się okazało, to oni, a nie eksperci, mieli rację. Dwa miesiące naszego członkostwa wystarczyło, by radykalnie zmienił się poziom cen artykułów żywnościowych. A właśnie one mają największy wpływ na nasze codzienne wydatki. Przeciętna polska rodzina przeznacza na żywność 27 proc. swoich dochodów. Gorzej sytuowana jeszcze więcej – nawet połowę domowego budżetu. Zrozumiałe, że każdy ruch cen produktów spożywczych ma dla milionów Polaków olbrzymie znaczenie. Jak na razie mają oni zaledwie przedsmak tego, co ich czeka w najbliższym czasie.
Pierwsze uderzenie poszło bowiem na ceny skupu. Tu, ku zadowoleniu rolników, płaci się coraz więcej. Zwłaszcza za wołowinę, ale też za wieprzowinę, mięso drobiowe, mleko i ziemniaki. Według GUS, w maju, w porównaniu z kwietniem, najbardziej wzrosły ceny ziemniaków (o 12 proc.) i żywca wołowego (14 proc.). Zaś w odniesieniu do maja ubiegłego roku zarówno w skupie, jak i w obrocie targowiskowym wzrosły ceny wszystkich podstawowych produktów rolnych. W przypadku pszenicy, żywca wieprzowego i wołowego płacono aż o 30 proc. więcej. Ceny prosiąt do chowu wzrosły też o 30 proc. Również za mleko rolnicy dostawali o 18 proc. więcej niż przed rokiem.
W czerwcu ten ruch cen został jeszcze przyśpieszony
Po otwarciu granicy i zniesieniu barier celnych Niemcy, Holendrzy, Włosi penetrują nasz rynek. Przyjeżdżają po tanią wołowinę i tanie mleko. Kupują też wieprzowinę i drób. I są to zakupy na skalę masową. Nasza żywność jest bowiem nie tylko znacznie tańsza niż na Zachodzie, ale też dobrej jakości i smaczna. Jak do tej pory zagraniczni kontrahenci działają przede wszystkim w województwach zachodnich. Nie można wykluczyć, że z czasem pojawią się i na wschodzie kraju. Zwiększony popyt nakręca ceny skupu. Za żywiec wołowy płaci się już o 40 proc. więcej, za litr mleka nawet 1,10 zł ( jeszcze w maju poniżej 1 zł).
– Mnie nie interesuje, kto ode mnie kupuje, byle dobrze płacił – mówi Jan Karp z Wielkopolski. – Wreszcie bez problemu mogę sprzedać cielaki, a cena jest taka, że do produkcji w końcu nie muszę dopłacać. Za odstawiane mleko też mam więcej. Spółdzielnia przestraszyła się, że zabraknie jej surowca i zaczęła lepiej płacić.
Naciskowi na wyższe ceny skupu mleczarnie, acz niechętnie, poddają się. Oznacza to dla nich wzrost kosztów produkcji, które w ostatnim czasie i tak się podniosły z powodu droższego transportu (benzyna kosztuje o 20 proc. więcej) i energii elektrycznej. Te, które produkują tylko na rynek krajowy znalazły się w trudnej sytuacji.
– Płacąc więcej za surowiec, powinniśmy sprzedawać drożej swoje wyroby – mówi Tadeusz Balcerowski, prezes spółdzielni „Rolmlecz” z Radomia. – Nie godzą się na to supermarkety, a to one dyktują poziom cen w sklepach. Boją się, że zbyt duże podwyżki żywności spowodują, że gwałtownie spadnie im sprzedaż. Dlatego chcą powoli przyzwyczajać klientów do nowych cen.
Zdaniem Henryka Będzińskiego, prezesa spółdzielni w Kościanie (Wielkopolska) ekspansja niemieckich firm będzie krótkotrwała. Wyrównają się ceny skupu i przestaną przyjeżdżać. Ale należy się liczyć z negatywnymi skutkami tej działalności. Może dojść do tego, że polskim mleczarniom zabraknie surowca. Wtedy to my będziemy jeździli po mleko za granicę. Będzie ono oczywiście droższe, co szybko odczują wszyscy konsumenci.
Jestem zdziwiony, że państwo pozwala, by zagraniczne firmy prowadziły w Polsce skup, nie mając na to zgody ARR – mówi Henryk Będziński. Przecież sprzedaż surowców nie jest żadnym biznesem. Powinniśmy eksportować, ale gotowe wyroby, a nie mleko. Tylko tak się w świecie zarabia.
Zaskoczeni i ekonomiści, i konsumenci
Tak duży popyt na polską żywność i związany z tym wzrost cen, zaskoczył i ekonomistów i konsumentów. Jeszcze pod koniec kwietnia sporządzano tabele z podziałem na produkty, które podrożeją, a które potanieją. Tymczasem okazało się, że tak naprawdę, wyjąwszy niektóre alkohole, nic nie staniało. Owoce cytrusowe nie zmieniły cen, także wyroby mączne, np. makarony, zamiast stanieć, nieznacznie podrożały. Zupełnie nie w związku z wejściem Polski do UE, ale na skutek rosnących cen energii i paliwa podrożało pieczywo. Wielką niespodzianką jest masło. Ekonomiści zapewniali, że będzie tańsze, a jest – w pełni sezonu wypasu, gdy krowy dają najwięcej mleka – droższe aż o 30 proc. Ekspertów wprowadził zupełnie w błąd zastój na targowiskach przy naszej zachodniej granicy. Wydawało im się, że przez ostatnie lata Niemców przestała interesować tańsza polska żywność. Nie wzięli więc pod uwagę chłonnego rynku sąsiada. Można zaś odnieść wrażenie, że dla Niemców przyjęcie Polski do UE stało się swojego rodzajem certyfikatem jakości dla naszych artykułów spożywczych. Przestały to być podejrzane towary ze Wschodu. Stały się normalnymi, unijnymi, dopuszczonymi do obrotu artykułami.
Pierwszy zaskakujący ruch cen odnotowano na rynku wołowiny. Spore zakupy, najpierw mięsa, potem także żywca wywindowały jej cenę w niespotykany do tej pory sposób. Najbardziej podrożały asortymenty luksusowe. Dziś na przykład polędwica wołowa w warszawskich sklepach kosztuje o 40 proc. drożej niż przed dwoma miesiącami. Skok cen wołowiny spowodował ogólną zwyżkę w branży mięsnej. Trochę mniej podrożała wieprzowina, a po niej także kurczaki, które miały w ogóle potanieć. Czy to już koniec ruchu cen mięsa? Trudno przewidywać. Krajowy popyt nie jest przecież nieograniczony. Polski klient zareaguje na drożyznę zmniejszeniem zakupów. Wątpliwe jest to, czy eksport będzie rósł. Należy raczej sądzić, że ustabilizuje się na określonym poziomie, choć zapewne wyższym niż obecnie. Ciekawe, czy na niemieckim rynku zdobędą sobie pozycję polskie gotowe wyroby, na przykład wędliny, których sprzedaż jest najbardziej opłacalna. Rewolucję cenową przeżywa też mleczarstwo. Przyczyna jest ta sama. Oprócz masła podrożały sery, jogurty, śmietana – w granicach od 10 do 15 proc. Za wcześnie jeszcze, by zauważyć jak ten ruch cen wpłynie na zachowania polskich konsumentów. Tradycyjnie nabiał stanowi ważną pozycję w zakupach gorzej uposażonych, bardziej skłonnych do oszczędzania na żywności.
Jeszcze nie poznaliśmy całej skali podwyżek
Do tej pory nie poznaliśmy jeszcze całej skali podwyżek, ponieważ w handlu hurtowym są nadal niektóre artykuły ze zgromadzonych wcześniej zapasów. Wzrost cen cukru nie odzwierciedlił się w cenach słodyczy, soków, przetworów owocowych. Produkujące je firmy korzystają z rezerw. Obecnie handluje się także ryżem kupionym w Azji przed 1 maja. Gdy on się skończy, zapłacimy za każdy kilogram 100 proc. więcej.
Sytuacja przypomina trochę epokę realnego socjalizmu. Wtedy też rządowi ekonomiści przedstawiali nam długie tabele, wyliczali, tłumaczyli, uspokajali. Przeciętny konsument w ogóle tego nie słuchał. Działał instynktownie, przewidując gorsze dla siebie ewentualności. I zawsze to on miał rację. Tym razem zapewnienia o stabilnych cenach żywności okazały się takimi właśnie bujdami autorytetów ekonomicznych. Jak wpłynie to na stosunek Polaków do UE? Na pewno nie wywoła fali euroentuzjazmu. Mieszane uczucia mają też rolnicy. Z jednej strony, tak jak wszyscy konsumenci, narażeni są na większe wydatki. Z drugiej jednak wzrost cen skupu i ożywienie widoczne na rynku dają im nadzieję na pewną poprawę opłacalności produkcji. Dla wielu, nawet bardziej istotna od ruchu cen, jest obietnica większych możliwości zbytu wyprodukowanych towarów. Jednak nawet tam, gdzie nabywcy zagraniczni kupują już mleko, nie ma pewności, czy ta tendencja będzie długotrwała. Niektórzy pytają, co stanie się gdy upadną miejscowe mleczarnie. Czy wtedy kupcy, którzy zmonopolizują skup, nie wykorzystają swojej pozycji. O tym, czy na podstawie obecnej sytuacji rolnicy podjęli jakieś długofalowe decyzje dotyczące swoich gospodarstw (zmiany profilu produkcji, powiększenie stada zwierząt) będzie można powiedzieć dopiero pod koniec roku.