Rośliny strączkowe przeżywają trudne czasy. Nie tylko w Polsce, bo praktycznie w całej Unii Europejskiej spadają areały obsiewane tymi uprawami. Warto wiedzieć, że w tzw. „starej” Unii trend spadkowy jest bardzo silny - ponad dwukrotny spadek w ostatnich pięciu latach – i to pomimo dodatkowego wsparcia w wysokości 56 euro do hektara uprawy strączkowych.
Na rynku paszowym niepodzielnie panuje śruta z soi modyfikowanej genetycznie. Wg danych GUS w Polsce w obrocie rynkowym odnotowuje się rocznie zaledwie 3 tys. ton nasion strączkowych krajowego pochodzenia, co jest znikomą ilością w stosunku do całego obrotu białkowymi komponentami paszowymi. Dla pełnego bilansu należałoby jeszcze uwzględnić to, co rolnicy uprawiają na własne potrzeby, ale są to z pewnością również niezbyt ważące na ogólnym bilansie ilości. Przyczyna malejącego zainteresowania uprawą strączkowych jest prosta: niska wydajność i niska opłacalność. Wg IERiGŻ sytuacja w najbliższych latach raczej nie zmieni się.
Jednak według niektórych ekspertów rola gatunków strączkowych mogłaby wzrosnąć, gdyby udało się radykalnie zwiększyć ich plonowanie. Jest to bardzo trudne wyzwanie. Z jednej strony mogłaby się do tego przyczynić się hodowla twórcza, która poprzez prace krzyżówkowe i selekcyjne miałaby szansę doprowadzić do istotnego zwiększenia plenności bobiku, grochu, czy też łubinu. Proces hodowlany jest jednak bardzo żmudny, długotrwały, kosztowny, a poza tym obarczony sporym ryzykiem braku istotnego postępu. Z drugiej strony potencjał plonotwórczy już istniejących na rynku odmian jest znacznie wyższy, niż średnio osiągane plony w praktyce. Wg Centralnego Ośrodka Badań Odmian Roślin Uprawnych (COBORU) potencjał bobiku wynosi niemal 5 t/ha, grochu nieco ponad 5 ton/ha, a łubinu, który nie wymaga dobrych gleb – nieco ponad 2 tony/ha. Według rzeczywistych plonów podawanych przez GUS bobik osiąga w polskim rolnictwie średnio plon 2,5 t/ha, groch jadalny 2,3 t/ha a łubin żółty – 1,5 t/ha. Są więc rezerwy w potencjale istniejących odmian. Potrzeba odpowiednio zoptymalizowanej agrotechniki, a to jest kwestia głębokiej wiedzy i doświadczenia rolnika oraz uważnego stosowania zalecanych zasad uprawy.
Od pewnego czasu Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi coraz wyraźniej artykułuje potrzebę zwrócenia uwagi na strączkowe, czy wręcz stworzenia odpowiedniej polityki wspierania uprawy bobiku, grochu i łubinu na cele paszowe. Wszystko to oczywiście w kontekście szukania sposobu na zastąpienie genetycznie modyfikowanej soi w paszach stosowanych w Polsce. Znowelizowana 12 sierpnia br. ustawa o paszach przedłuża okres dopuszczalności stosowania pasz genetycznie modyfikowanych do końca 2012 r. Czyli zostało trzy lata na ewentualne wypracowanie alternatywy.
Jedną ze ścieżek (trudno na razie ocenić, na ile „szeroką”) może okazać się wstępnie przygotowywana w środowisku naukowym Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu koncepcja włączenia strączkowych krajowego pochodzenia do specjalnego systemu żywienia trzody chlewnej nazywanego standaryzowanym tuczem tradycyjnym. Koncepcja ta znajduje odzwierciedlenie w przygotowanym przez tę uczelnię 4-letnim wielowątkowym programie naukowo-badawczym, którego celem ma być przygotowanie na potrzeby przemysłu mięsnego kompleksowej technologii tuczu w oparciu o rodzime rasy świń i tradycyjny sposób żywienia, oparty na zbożach, ziemniakach i właśnie na nasionach roślin strączkowych krajowego pochodzenia. Tucz ma być standaryzowany w tym sensie, że będzie ściśle zdefiniowana procedura tuczu, określona w tak zwanym standardzie dobrowolnym, analogicznym do procedur obowiązujących w produkcji np. ekologicznej. Tradycyjny tucz ma zapewnić bardzo wysoką jakość surowca mięsnego, praktycznie nieosiągalną w powszechnie stosowanym obecnie tyczu przemysłowym. Jest rzeczą przesądzoną, że taki tucz będzie droższy. Jednak dzięki ukierunkowaniu gotowych i dodatkowo promowanych wyrobów mięsno-wędliniarskich na segment żywności premium (tj. „na wyższą półkę”), można będzie uzyskiwać znacznie wyższe ceny.
Jednym z założeń naukowców z Poznania jest to, że dodanie do tak produkowanego surowca mięsnego jeszcze jednego wyróżnika jakościowego, polegającego na gwarantowaniu nieobecności w procesie tuczu pasz genetycznie modyfikowanych właśnie poprzez zastąpienie śruty sojowej krajowymi paszami białkowymi, jeszcze bardziej zwiększy atrakcyjność i wartość dodaną wyrobu gotowego. Ogromną rolę będzie miał oczywiście do odegrania w tym wszystkim profesjonalny marketing, począwszy od specjalnego oznaczenia produktów bez GMO, a skończywszy na inwestowaniu w odpowiednią promocję na rynkach docelowych, tak by konsument dostrzegł i docenił wykreowaną wartość dodaną.
Gdyby program badawczy przyniósł oczekiwane wyniki, a przemysł mięsny wypromowałby skutecznie w kraju i za granicą innowacyjne produkty wysokiej jakości z oznaczeniem ‘bez GMO’ byłaby to jedna z szans na znaczne zwiększenie areału uprawy bobiku, grochu, czy też łubinu na polskich polach. Dodajmy: na polach, które coraz bardziej domagają się lepszych płodozmianów. Naukowcom z Poznania należy życzyć powodzenia.
8270135
1