Minęło już 2,5 roku polskiego członkostwa w Unii Europejskiej. To również połowa kadencji Parlamentu Europejskiego, a więc czas refleksji i podsumowań. Dziękując za zaproszenie, chciałbym się z Państwem podzielić kilkoma refleksjami:
Niespodziewana linia frontu
U progu naszego członkostwa w Unii, który zbiegał się również z początkiem obecnej kadencji Parlamentu, spodziewaliśmy się twardej walki o interesy rolnictwa polskiego z krajami starej Unii. Wydawało się, że los polskiego rolnictwa zależeć będzie głownie od tego, jak wiele uda nam się "wyrwać" od starych krajów członkowskich. Rzeczywistość okazała się zaskakująco inna. Owszem, w Unii dochodzi czasem do konfliktu między interesami starych i nowych krajów członkowskich, tak było na przykład przy reformie rynku cukru, gdzie kraje członkowskie chciały możliwie w największym stopniu oszczędzić siebie kosztem innych. Zasadnicza linia frontu przebiega jednak nie pomiędzy krajami członkowskimi, ale na zewnątrz Unii, w relacjach z konkurencją światową. Przyszłość rolnictwa polskiego jest dziś nierozerwalnie związana z przyszłością rolnictwa europejskiego i w coraz większym stopniu zależy od tego, czy całe rolnictwo europejskie poradzi sobie w konkurencji ze światowymi potęgami rolniczymi, takimi jak USA, Brazylia czy Chiny. Ten problem staje przed Unią Europejską w ramach negocjacji ze Światową Organizacją Handlu WTO. Unia Europejska, dotychczas chroniąca swoje rynki rolne, dziś jest pod ogromną presją na ich otwarcie. Presja ta występuje również wewnątrz Unii, ze strony lobby przemysłowego, które zabiega o korzyści w handlu światowym i w imię tych korzyści gotowe jest poświęcić interesy rolnictwa.
Krótko mówiąc, dla przyszłości rolnictwa mniej ważne jest to, ile wygramy w konfrontacji z Francją czy Niemcami, lecz ile wygramy dla Europy razem z Francją i Niemcami oraz pozostałymi krajami Unii.
Koniec klubu miłośników rolnictwa
Długo postrzegaliśmy Unię Europejską jako swoisty klub miłośników rolnictwa, konsekwentnie broniący interesów swoich rolników. Liczyliśmy, że po wejściu do Unii również nasi rolnicy wejdą pod te opiekuńcze skrzydła. Nic bardziej błędnego. Protekcyjna polityka wobec rolnictwa odchodzi w przeszłość. Politycy europejscy, a w każdym razie wielu z nich, myśli dziś głownie o tym, jak się wycofać z wspierania rolnictwa, jak oszczędzić wielkie pieniądze, ponad 40 procent unijnego budżetu, które dziś wydaje się na pomoc dla rolnictwa. Mówi się, ze te pieniądze lepiej byłoby wydać na postęp technologiczny, a nie na rolników, stanowiących zaledwie kilka procent społeczeństwa. Zapomina się przy tym, że budżet rolny stanowi rzeczywiście ponad 40 procent unijnego budżetu, ale ten budżet stanowi zaledwie 1 procent unijnego PKB, tak, że na rolnictwa Unia wydaje w rzeczywistości zaledwie 0,40 procenta swojego produktu globalnego. Zapomina się również o tym, że pozbawione wsparcia rolnictwo europejskie, ze względu na gorsze warunki glebowe, klimatyczne i wyższe koszty pracy, jest skazane na szybka zagładę. Nie pamięta się również o tym, że pomoc dla rolników jest to w rzeczywistości pomoc dla konsumentów, którzy dzięki tej pomocy mniej płaca za żywność.
Europa igra z własnym bezpieczeństwem żywnościowym
Unia Europejska uznała, że ma za dużo żywności, dlatego wszelkimi możliwymi sposobami stara się ograniczyć produkcję rolniczą. Odchodzą w przeszłość rozbudowane formy wspierania produkcji. Kiedyś płacono rolnikom, żeby produkowali jak najwięcej, a dziś płaci się im za to, żeby produkowali jak najmniej, a najlepiej wcale. Ot choćby reforma rynku cukru, przewidująca wypłatę ogromnych rekompensat w zamian za zaniechanie produkcji cukru. Znosi się wszelkie dopłaty do eksportu. System kwot produkcyjnych czuwa nad tym, żeby rolnik europejski nie wyproduk0wał zbyt wiele. Jeśli się utrzyma taka polityka, obecne nadwyżki żywności w Europie szybko zamienią się w niedobory. Ucierpią wtedy nie tylko rolnicy, ale wszyscy ludzie. żywność importowana jest na razie tania, często tańsza niż własna, ale jej prawdziwa cenę poznamy dopiero, gdy rolnictwo europejskie padnie w obliczu nieuczciwej konkurencji.
Z Polski, kraju znającego i rozumiejącego, czym jest rolnictwo, powinien płynąć silny głos przestrogi: nie igrajmy z bezpieczeństwem żywności, nie narażajmy Europy na brak samowystarczalności żywnościowej, bo jeśli w Europie braknie żywności, to cały proces integracji załamie się bardzo szybko. Głodna Europa nie będzie się integrować, prędzej się rozpadnie.
Nierówne wymagania
Poważnym problemem jest to, że Unia narzuca swoim rolnikom i producentom żywności wysokie standardy jakościowe, na przykład sanitarne, weterynaryjne, czy w zakresie dobrostanu zwierząt. Te wymagania są potrzebne im uzasadnione, ale też kosztowne. Tymczasem od konkurencji, czyli od importerów spoza Unii, nikt takich standardów nie wymaga. To błąd. W Unii powinna obowiązywać prosta zasada:, jeśli czegoś wymagamy od własnych producentów, to tego samego powinniśmy wymagać od importerów. W przeciwnym razie konkurencja importerów z rodzima produkcją jest nieuczciwa i prowadzi naszych producentów do bankructwa. Dlatego walczymy w Parlamencie Europejskim o ustanowienie w prawie europejskim zasad równego traktowania producentów unijnych i importerów. W niektórych rezolucjach udało się juz przeforsować odpowiednie poprawki, na przykład w rezolucji na temat warunków dobrostanu kurcząt brojlerów. Parlament opowiedział się za tym, aby podwyższone standardy dobrostanu kurcząt obowiązywały również importerów mięsa drobiowego na europejski rynek.
Owoce miękkie - polska potęga i polskim dramat.
Ktoś zapomniał w negocjacjach członkowskich o polskich owocach miękkich i po wejściu do Unii ich producenci pozostali bez jakiejkolwiek ochrony czy pomocy. A było o czym pamiętać, bo sektor owoców miękkich to nie tylko polska specjalność, ale wręcz monopol, z Polski pochodzi bowiem aż dwie trzeci części unijnej produkcji tych owoców. Dwa lata walki w Parlamencie przyniosło pewne efekty. Pod naciskiem europosłów Komisja Europejska wprowadziła cła antydumpingowe rujnujący europejski rynek import truskawek mrożonych z Chin. Parlament Europejski przyjął też bardzo korzystną dla polskich producentów rezolucję, przewidującą rozmaite formy wsparcia dla sektora owoców miękkich, niestety Komisja Europejska wzbrania się przed wprowadzeniem ich w życie. Bitwa o owoce miękkie trwa więc nadal.
Życzliwy Parlament, nieprzychylna Komisja
Walka o rolnicze sprawy w Parlamencie Europejskim nie jest łatwa, ale generalnie jest w Parlamencie duże zrozumienia dla potrzeb rolnictwa i dla jego znaczenia gospodarczego i społecznego. Wiele decyzji Parlamentu o tym świadczy, jak choćby w sprawie owoców miękkich, w sprawie reformy rynku cukru, kwot produkcyjnych skrobi ziemniaczanej i innych. Tu naprawdę idzie nam nieźle. Gorzej jest niestety z Komisją Europejską, która torpeduje i blokuje wiele pozytywnych decyzji Parlamentu i czyni to skutecznie, bo w sprawach rolniczych rola Parlamentu jest niestety jedynie konsultacyjna. W Parlamencie idzie nieźle między innymi dzięki dobrej współ[pracy polskich posłów, bez względu na podziały polityczne. Polskie lobby w Parlamencie jest silne, a w Komisji nie ma go prawie wcale, z uwagi na to, że polscy urzędnicy są tam póki co nieliczni.
Trudna przyszłość
Nie wiadomo, jaka będzie przyszłość rolnictwa europejskiego, natomiast wiadomo, o jaką przyszłość my Polacy powinniśmy walczyć. Musimy bronić Wspólnej Polityki Rolnej i musimy bronić rolnictwa jako strategicznej gałęzi gospodarki. Jest to gałąź gospodarki dla Polski, ale i dla całej Europy. Jak kraj i społeczeństwo rozumiejący, czym jest rolnictwo, powinniśmy to nasze zrozumienie przekazać Europie.