Nie pomogły protesty na Bałtyku, dlatego wczoraj przyjechali do Warszawy. Rybacy domagają się uchylenia zakazu połowów dorszy i dymisji unijnego komisarza do spraw rybołówstwa. Ostrzegli, że jeśli unia zdania nie zmieni, to podobny protest odbędzie się także w Brukseli.
Przed unijną ambasadą w Warszawie rybacy wysypali rybie głowy. W ten sposób około 150 osób manifestowało swój sprzeciw wobec decyzji Komisji Europejskiej zakazującej im połowów dorszy do końca roku.
Jerzy Wysoczański Związek Rybaków Polskich: - Łowimy do końca roku i czekamy na rzetelne dane o ilości ryb. Uważamy, że złamano podstawowe zasady demokracji.
Rybacy żalą się na unijnych urzędników, którzy kontrolując polskie jednostki, stwierdzili wielokrotne przekroczenie przyznanych nam limitów. Zdaniem protestujących, problem nie dotyczy wyłącznie naszych załóg. Znacznie więcej od polskich rybaków łowią bowiem nasi sąsiedzi.
- Dlaczego unijni kontrolerzy przyjechali tylko do Polski i skontrolowali wyłącznie nasze jednostki. Dlaczego nie kontrolowali rybaków z Danii, Szwecji… - mówi Wysoczański.
Armatorzy nie zgadzają się też z publikowanymi wynikami badań o zasobie dorszy w Bałtyku. Zdaniem unijnych urzędników ryb jest niewiele – stąd potrzeba dalszych ograniczeń w połowach. Jednak rybacy twierdzą zupełnie co innego.
Lech Mazur, Władysławowo: - Dorsz jest. Potwierdzają to moje wyniki połowowe. W ciągu 2 dni – 6,7 i więcej ton. Gdyby tego dorsza nie było nie odławiałyby go jednostki szwedzkie, fińskie i duńskie.
Tymczasem z Brukseli zaczęły napływać niepokojące informacje. Komisja Europejska zagroziła bowiem wszczęciem postępowania karnego w związku z tolerowaniem przez polski rząd nielegalnych połowów. Ukarani mogą zostać też sami rybacy. Za złamanie zakazu Bruksela ma prawo do obcięcia przyszłorocznych kwot połowowych.