"My zbankrutujemy, a polska flota rybacka przestanie istnieć". Taki czarny scenariusz - zdaniem rybaków - to konsekwencja polityki Komisji Europejskiej, która ustala zasady połowów. Członkowie Stowarzyszenia Armatorów Rybackich, którzy w środę spotkali się w Kołobrzegu postanowili, że w ciągu najbliższego miesiąca podejmą ostateczną decyzję, czy protestować przeciwko polityce rządu i Unii Europejskiej.
32 kutry, które do tej pory limitów nie miały - dostaną je. 64 kolejne będą miały te limity zwiększone. Tyle przedstawicielom rybaków udało się załatwić podczas kilku spotkań z ministrem rolnictwa. Sami przyznają, że to niewiele, bo na zwiększenie limitów nadal czekają setki rybaków. Tak jak pan Robert Komorowski, który ma zgodę na złowienie 19 ton ryb. By się utrzymać - potrzebuje 60 ton. Połowa kołobrzeskich rybaków złożyła odwołania od przyznanych im limitów.
Ale ministerstwo w rezerwie ma tylko 200 ton, wystarczy więc dla niewielu. Rybacy są rozgoryczeni i nie wierzą już, że ministerstwo może im pomóc. Dlatego w ciągu miesiąca, po konsultacjach ze wszystkimi organizacjami rybackimi, zdecydują: czy podjąć akcję protestacyjną. Tymczasem do marszałka sejmu wpłynął poselski projekt nowelizacji ustawy o rybołówstwie, który ma umożliwić armatorom przekazywanie miedzy sobą kwot połowowych. Rybacy mogliby też przekazywać sobie limity, kiedy z przyczyn losowych nie będą w stanie wykorzystać całej kwoty. Ale sami zainteresowani twierdzą, że to tylko kosmetyczne zmiany, które nie załatwią problemu zbyt małych limitów w ogóle.