Przedsiębiorcy apelują, aby unijne przepisy były interpretowane na korzyść obywatela, a nie odwrotnie. Prezes Krajowej Izby Gospodarczej Andrzej Arendarski zwrócił uwagę na to, że 3/4 prawodawstwa powstaje w Brukseli, a nie w stolicach państw należących do Wspólnoty.
Jego zdaniem, unijne regulacje często wydają się "nadregulacjami". Wystarczy przypomnieć choćby słynną sprawę żarówek, kiedy trzeba było wycofać te tradycyjne. Według prezesa KIG, zdrowy rozsądek nakazuje znajdowanie złotego środka. Regulacje muszą być, bo dążymy do tego, aby być rynkiem jednolitym, zharmonizowanym prawnie. Z drugiej jednak strony potrzeba na to czasu, gdyż gospodarki poszczególnych krajów są na różnym stopniu rozwoju. Władze Unii powinny to uwzględniać, a nie zawsze robią to w dostateczny sposób - twierdzi rozmówca IAR.
Arendarski dodaje, że o ile w wielu krajach wspólnoty unijne przepisy są interpretowane na korzyść obywateli, to u nas dzieje się zupełnie inaczej. W nowych krajach członkowskich dostrzega się taką "nadgorliwość nuworyszy", którzy wprowadzają unijne regulacje w sposób zbyt szybki. Tymczasem Bruksela nie żąda aż tak szybkich zmian.
Według Agnieszki Durlik-Khouri z KIG-u, dochodzi do tego jeszcze zbyt mały udział Polski w tworzeniu unijnych przepisów. Najczęściej borykamy się z tym, że przychodzimy na zastane. Nie działamy od początku i nie wyłapujemy tego, co może zaszkodzić albo pomóc Polsce. Nasze decyzje podczas negocjacji są nie zawsze przemyślane.
Rozmówczyni IAR zaznaczyła, że również samo dostosowywanie unijnych przepisów do polskich realiów odbywa się bez pogłębionych konsultacji z przedsiębiorcami, którzy działają na rynku w określonym zakresie.