Już nie kryzys gospodarczy, a niespodziewany atak wirusa AH1N1 spędza sen z powiek amerykańskim farmerom. Na plantacjach nie ma komu zbierać owoców, w gospodarstwach hodowlanych panika, w zakładach mięsnych przestój.
Do zbiorów brzoskwiń zostały jeszcze 3 tygodnie, a na tej plantacji w Kalifornii na razie nie ma pracowników, którzy zerwaliby owoce z drzew. Zazwyczaj pracują tu imigranci z Meksyku, dla których to bardzo dobry zarobek. Bez amerykańscy ogrodnicy sobie nie poradzą.
Chalmers Carr, Titan Farms: to nie tylko mój problem. Niemal każdy owoc i warzywo w tym kraju zbierają Meksykanie. Podczas jednego sezonu tutaj zarabiają tyle, co przez 9 lat pracy u siebie. Teraz siedzą w domach i czekają na wydanie wiz.
Według danych władz Kalifornii w zeszłym roku do prac sezonowych przyjechało do stanu 64 tysiące osób. Już teraz wiadomo, że w tym sezonie nie będzie to możliwe.
Ale na uspokojenie sytuacji za bliską granicą liczą także hodowcy świń. Walczą też o nieużywanie w mediach określenia „świńska grypa”, bo ze zwierzętami nie ma ona wiele wspólnego, a tylko psuje rynek.
Hodowca świń, Kalifornia: to jest mylące, bo ludzie sądzą, że jedzenie wieprzowiny może wywołać chorobę. Zresztą już kilka krajów w tym Rosja i Chiny zamknęły granice dla naszego mięsa.
Amerykańscy farmerzy pamiętają jakie szkody dla azjatyckich gospodarek przyniosła epidemia SARS. Starty liczono w dziesiątkach miliardów dolarów. Wartość handlu miedzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi sięga rocznie 350 miliardów.