Nikogo nie trzeba przekonywać, że reformowanie unijnej Wspólnej Polityki Rolnej będzie jednym z najtrudniejszych zadań rządów państw członkowskich. Jak trudnym - pokazała dyskusja nad polityczną deklaracją o przyszłości WPR po 2013 roku. Dokumentu nie udało się przyjąć, chociaż wydawał się kompromisowy. Główną osią niezgody są pieniądze, a przede wszystkim dopłaty bezpośrednie.
Miała to być deklaracja całej Unii Europejskiej, ale z powodu sprzeciwu siedmiu państw dokument nosi tylko rangę deklaracji węgierskiej prezydencji w Radzie UE. A wydawało się, że kompromis jest możliwy do osiągnięcia, bo doszło do porozumienia między Polską a Niemcami. Stanowisko Warszawy i Berlina było niejako symbolem różnic w kwestii dopłat. Polska postulowała, UE odchodziła stopniowo od historycznych referencji (wielkość produkcji rolnej) przy ustalaniu dopłat. Skorzystałyby na tym głównie nowe kraje członkowskie, gdzie dopłaty są naliczane na podstawie zaniżonych wskaźników produkcji rolnej. Przeciwko temu najdłużej oponowali Niemcy, którzy tłumaczyli, że koszty pracy na wschodzie UE są niższe, więc i dopłaty powinny być mniejsze. Gdy jednak udało się przekonać Niemców, przeciwko unijnej deklaracji wystąpiła koalicja złożona z Wielkiej Brytanii, Szwecji, Malty, Danii, Litwy, Łotwy i Estonii. I dokument odrzucono, choć - jak zaznaczał minister rolnictwa Marek Sawicki - Polska była otwarta na kompromis, bo deklaracja nie zadowalała nas w stu procentach. - Po raz pierwszy zapisano konieczność stopniowego odchodzenia od historycznych tytułów do płatności. Nie jest to zapis, który Polskę zadowala, bo wyraz "stopniowe" to nie jest polski pomysł, ale sam fakt zapisu o odchodzeniu od historycznych tytułów do płatności traktujemy jako wyraz dobrej woli i kolejny mały kroczek na rzecz zmiany WPR - mówił minister Sawicki, cytowany przez PAP. Dlaczego więc kompromis został odrzucony? Bo Wielka Brytania i Szwecja chcą ograniczenia finansowania WPR i nie chciały się zgodzić na zapis, że unijna polityka rolna "ma pozostać silna". Natomiast trzy najmniejsze kraje bałtyckie chciały zapisu, że system dopłat ma być "sprawiedliwy", a nie że "bardziej sprawiedliwy". I tak, wydawałoby się, błahe dyplomatyczne niuanse doprowadziły do fiaska. Ale to zwiastuje gorące rozmowy na temat budżetu unijnego na lata 2014-2020 w części dotyczącej rolnictwa. Minister Sawicki już zapowiada, że Polska będzie w ich trakcie twardo bronić swojego stanowiska w kwestii dopłat (ale nie tylko), inne kraje też nie są skore do ustąpienia, więc niewykluczone, że ktoś może nawet sięgnąć po weto i doprowadzić do zerwania negocjacji. A pierwszy projekt wieloletniego budżetu UE ma być przedstawiony jeszcze w czerwcu i wtedy dopiero plan finansowy WPR będzie mógł zaprezentować unijny komisarz rolnictwa Dacian Ciolos. Nie jest tajemnicą, że najbogatsze kraje Unii chcą obciąć część funduszy na WPR, aby płacić mniejsze składki do unijnego budżetu i w ten sposób odciążyć swoje krajowe budżety.
Przypomnijmy, że różnice w wielkości dopłat w UE są bardzo duże. 500 euro na hektar otrzymują rolnicy w Grecji i na Malcie, a w Polsce jest to tylko 200 euro, zaś we Francji 250, w Niemczech ponad 300 euro. Mniej niż 100 euro dostają rolnicy z trzech krajów bałtyckich, dawnych republik Związku Sowieckiego. Polska proponuje, aby dopłaty były bardziej uproszczone, ale nie jednakowe. Bo przy ich ustalaniu brane byłyby pod uwagę np. czynniki klimatyczne i ukształtowanie terenu.