Uciekające z ferm norki pustoszą nasze lasy, jeziora i rzeki. Inwazja norek związana jest z szybko rosnącą liczbą ferm tych cennych zwierząt futerkowych w regionie.
W ostatnich latach w wielu krajach europejskich, m.in. w Danii, Holandii, Niemczech i Wielkiej Brytanii, zakazano prowadzenia takich hodowli. U nas brak jest odpowiednich przepisów regulujących tego typu działalność. To wielki błąd, skutki są dramatyczne - przekonują eksperci.
Wprowadzenie na nasz teren obcego gatunku, nawet jeśli ma być hodowany w ogrodzonych fermach, powinno odbywać się pod kontrolą przyrodników – mówi Maciej Trzeciak, wojewódzki konserwator przyrody. Wiadomo, że część likwidowanych na Zachodzie ferm przeniesiono do Zachodniopomorskiego i sąsiednich województw. Ale nikt nie wie dokładnie, ile takich ferm działa. Leśnicy, którzy próbowali zbierać takie dane, nieoficjalnie mówią, że jest ich bardzo dużo.
W pasie od Gorzowa do Szczecina jest kilkanaście ferm, a w każdej kilkadziesiąt tysięcy, a nawet ponad 100 tysięcy norek – mówi proszący o zachowanie anonimowości nadleśniczy.
Kolejna tak wielka ferma ma powstać niedaleko Myśliborza. Holenderski inwestor chce w niej hodować 200 tysięcy norek. Leśnicy zapowiadają, że będą z pomocą ekologów protestować.
Właśnie ekolodzy od dawna alarmują, że część z ferm nie spełnia wymogów bezpieczeństwa. Wiemy o takich, w których są dziurawe siatki, gdzie w sposób niekontrolowany pozbywa się odchodów i zwierząt, które padły – mówi Maria Bochenek z zachodniopomorskiego zarządu Ligi Ochrony Przyrody.
Norki, które wydostają się na zewnątrz stanowią dla zachodniopomorskiej przyrody olbrzymie zagrożenie. One nie mają tu naturalnych wrogów – mówi Maciej Trzeciak. Na domiar złego są bardzo agresywne. Prawdopodobnie przez nie niemal zupełnie wyginął na naszym terenie zając i stale zmniejsza się liczba mew śmieszek.
Podobne spostrzeżenia mają leśnicy. Ryszard Brygman, nadleśniczy z Klinisk wiąże znikanie pewnych gatunków zwierząt na swoim terenie z powstaniem po sąsiedzku fermy norek.
Piżmak już prawie wyginął, a dzikich kaczek, których pełno było kiedyś nad
Iną, też pozostało niewiele – mówi Ryszard Brygman.
Nadleśniczy nie ma
wątpliwości, że to spustoszenie czynią norki, które wydostają się z prywatnych
hodowli.
Trudno to udowodnić, ale wiele razy zimą widziałem na śniegu tropy norek prowadzące z fermy w głąb lasu – mówi Ryszard Brygman.
Zdaniem leśników i przyrodników norki są szczególnie niebezpieczne w rejonach, gdzie nie brakuje wody. Rzeka, jeziora to dla nich świetne szlaki, którymi błyskawicznie się przemieszczają. Na domiar złego bardzo szybko się rozmnażają.
Norki to także utrapienie dla ludzi, którzy mieszkają w pobliżu ferm. Wszystko przez smród setek ton odchodów. Tego właśnie nie wytrzymała znana pisarka Joanna Kulmowa, która mieszkała w podszczecińskich Strumianach.
Przeniosłam się do Warszawy, bo w tej miejscowości nie dało się już mieszkać – wspomina dziś Joanna Kulmowa. Protesty mieszkańców nic nie dały. Zróbcie coś, piszcie, nagłaśniajcie sprawę, bo to nie jest normalne, by coś takiego można było w naszym kraju tolerować.
Rozprzestrzenianie się norki amerykańskiej trudno powstrzymać – mówi jeden z leśników. Wprawdzie można na nią polować, ale myśliwi nie są tym zainteresowani. Norkę bardzo trudno ustrzelić, a i zysk z tego jest niewielki. Mięso do niczego się nie nadaje, a żeby sprzedać futro, trzeba by zabić kilkanaście sztuk, co byłoby bardzo trudne.
Norka, która ucieka z hodowli, przeistacza się w osobnika zabijającego dla zabawy – mówi proszący o anonimowość właściciel fermy. Taka jest jej natura. Zabija nawet wtedy, gdy nie jest głodna. Nie sądzę jednak, żeby takie ucieczki z ferm były masowe. Przecież w interesie właściciela norek jest to, by się przed tym zabezpieczyć. Mogę jednak odpowiadać za swoją, niewielką fermę. W tych większych może być już zupełnie inaczej.