Szczerze mówiąc do niedawna przywiązywałam niezbyt wielką wagę do tego, czy zjadane przeze mnie jabłuszka są, czy też nie są GMO. Bardziej od tego, czy ktoś "mieszał" w DNA jabłonki interesowała mnie cena produktu. Czy jednak takie podejście wyjdzie mi na zdrowie?
Aby należycie odcyfrować skrót widniejący w tytule tego tekstu, nie trzeba być na szczęście inżynierem genetykiem, wystarczy podstawowa znajomość angielskiego. GMO czyli Genetically Modified Organism (organizm modyfikowany genetycznie) coraz częściej gości na naszych stołach, choć w wielu przypadkach nie mamy o tym pojęcia. I o ile nie można nikomu zabraniać jedzenia fioletowych pomidorów, to już pozbawianie konsumentów, czy choćby ukrywanie przed nimi, informacji dotyczących genetycznych manipulacji dokonywanych przez producenta żywności przy śniadanku tegoż konsumenta, należy uznać za co najmniej nieetyczne, albo po prostu i zwyczajnie - nieuczciwe.
Jak większość z nas wie, o ile pamiętam było o tym już w szkole podstawowej, informacja o budowie i funkcji każdego organizmu jest zapisana w jego genach. Czy będzie to pasikonik, jabłko, czy ośmiornica - wszystkie korzystają z tego samego systemu kodowania informacji.W komórkach istot żywych dane są zapisywane w postaci ciągów czterech elementów - "cegiełek" tworzących DNA. Oznacza się je literami: C,G,A i T. W każdej komórce człowieka znajdują się niezwykle cienkie łańcuchy DNA, o łącznej długości sięgającej dwóch metrów, zbudowane z ponad 3 miliardów "cegiełek" występujących w różnych kombinacjach. Na pewnych fragmentach nici DNA "cegiełki" układają się w swoiste słowa - przepisy mówiące, jak mają wyglądać białka budujące komórkę i przeprowadzające wszystkie zachodzące w niej procesy. Te "słowa" to geny. Pozostałe fragmenty DNA służą m.in. jako włączniki i wyłączniki genów, sprawiając, że są one uruchamiane we właściwym miejscu i czasie.
Skoro już tyle wiadomo o budowie organizmów żywych, to jak łatwo się domyślić znaleźli się też tacy, co wiedzą o tym jeszcze więcej (choćby jak włączać i wyłączać poszczególne geny) i potrafią z tą wiedzą tak pokombinować, że udaje się im na tym nieźle zarobić. Jako pierwsze komercyjnie uprawiane GMO były "długowieczne" pomidory (wprowadzone na rynek w 1994 r.). Jak się łatwo domyślić ich "wynalazcy" i producenci zrobili na nich dobry interes, gdyż po zerwaniu ich owoce wolniej dojrzewały, przez co można było je dowieźć do sklepów zanim się popsuły. W tym miejscu ktoś mógłby zapytać: "no i co z tego, co jest w tym złego?"
W zasadzie nic. Przecież o to chodzi w biznesie, żeby za pomocą rzetelnej wiedzy (nauki), no i jeszcze kilku innych rzeczy (o których może napiszę w innym felietonie) pobić konkurencję. Przecież dzięki temu, że długowieczne pomidory się sprzedawały zarobili naukowcy, ich producenci, transportowcy, handlowcy, a lekarze może też zarobią jak się kiedyś okaże, że te pomidory nie były znów aż tak zdrowe i jednak mogą wywoływać jakieś schorzenia.
Obecnie w sklepach (i to nie tylko w hipermarketach, bo w małych osiedlowych też) oferuje się nam nieskazitelnie wyglądające jabłka, jędrne winogrona, śliwki bez śladu robaczka, a wszystkie wyglądają tak samo ładnie. Nie chcę by ktoś uważał, że popadam w panikę, nie podejrzewam, że ktoś nas chce tu celowo wytruć. Bez wątpienia, naukowcy ciężko pracują nad tym, by ułatwić życie rolnikom czy hodowcom. Dzięki modyfikacjom genetycznym udało się stworzyć m.innymi odmiany ziemniaków odpornych na stonkę, zboża odporne na środki chwastobójcze. czy też rośliny genetycznie zaszczepione przeciwko wirusom i grzybom, dzięki tym osiągnięciom rolnicy mogą uzyskiwać lepsze plony. Jednym z zadań inżynierii genetycznej jest też poprawa właściwości smakowych i odżywczych żywności. Uważam, iż genetyka niesie ogromny potencjał pozytywnych skutków. Chcę wierzyć i wierzę, że przed wprowadzeniem na rynek wszystkie genetycznie modyfikowane produkty muszą przechodzić i przechodzą surowe badania dopuszczające. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że będąc w sprzedaży, powinny być one w sposób widoczny i nie budzący wątpliwości oznakowane. Mam jednak wrażenie, że nie zawsze tak się dzieje.
Warto pamiętać, że żywność genetycznie modyfikowana może wchodzić w skład mleka w proszku, jogurtów z kulturami bakterii, zup w proszku, miksów margaryny i masła, konserw i przetworów spożywczych, których mnóstwo znajdziemy dziś na sklepowych półkach. Prawie wszystkie z nich posiadają barwne opakowania zapełniane informacjami o promocjach, gratisach, bonusach i konkursach. Na niewielu z tych opakowań można jednak wyczytać, że produkty spożywcze wchodzące w ich skład są genetycznie modyfikowane. Być może nie są, ale trzeba nam wiedzieć, iż informacja o genetycznych modyfikacjach, w postaci napisu: "Produkt genetycznie zmodyfikowany" (lub odnośnika z podobną informacją umieszczonego przy składniku, który należy do grupy produktów GMO), zgodnie z polskim prawem, powinna być zawarta na opakowaniach takich produktów.
Myślę, że odpowiednie znakowanie produktów zawierających GMO leży nie tylko w interesie konsumentów, ale także producentów oraz handlowców. Czyż bowiem właściwe oznakowanie produktu będącego owocem manipulacji genetycznej nie wzbudzi zaufania klienta do jego producenta i sprzedawcy, którzy jak należy domniemywać nie mają powodów by taki fakt ukrywać? Skoro produkty te nie wywołują żadnych schorzeń, a wyglądają i smakują lepiej niż tradycyjne to czego się wstydzić?