To historia zupełnie jak z westernu. Jest farmer, który walczy o prawo do uprawiania ziemi. Jest też jego konkurent, który wykupił gospodarstwo za bezcen - pisze niezalezna.pl. Kiedy sprawa ślimaczy się w sądach, bandyci napadają na rolnika. A wszystko dzieje się na zachodzie, tyle tylko, że nie Ameryki, a Polski.
Jest sierpniowy poranek. Młody rolnik Przemysław Buchholtz jedzie z domu do gospodarstwa. Z daleka widzi leżący w poprzek konar. Zatrzymuje auto. Wysiada. W tym momencie z zarośli wyskakują dwaj zamaskowani bandyci. Wciągają go do rowu. Buchholtz szamocze się, próbuje się wyrwać. Jeden z bandytów podnosi siekierę. Rolnika przeszywa potworny ból. – Nie czułem nóg, widziałem tylko krew – opowiada „Gazecie Polskiej Codziennie”. Jeden z napastników krzyczy do niego, że chyba wie, o co chodzi, i żeby pilnował swojej żony i dzieci. Potem bandyci uciekają.
Stoimy przy zielonej tablicy informującej, że znajdujemy się w miejscowości Gaj (pow. Międzyrzecz, woj. lubuskie). Od napadu minęły ponad dwa tygodnie. – Tu znalazł mnie sąsiad – Buchholtz pokazuje na drogę. Rany na nogach jeszcze się nie zagoiły.
– Boimy się przede wszystkim o dzieci – przyznaje jego żona Urszula. A w jej oczach stają łzy. Buchholtzowie mają trójkę maluchów.
Kto i dlaczego chce ich zastraszyć? – Podejrzewamy, że chodzi o sprawę gospodarstwa, o które walczymy od wielu lat – odpowiada pan Przemysław. Dariusz Domarecki, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim, która nadzoruje śledztwo, informuje, że „jedna z przyjętych w nim wersji zakłada, że sprawcami pobicia mogły być osoby skonfliktowane z Przemysławem B. i członkami jego rodziny”.
Konflikt ten ciągnie się od ponad 10 lat. W 1999 r. obecny teść Buchholtza Krzysztof Egrowski kupił od skarbu państwa gospodarstwo rolne o powierzchni ponad 550 ha. Miał za nie zapłacić w ratach łącznie 2,4 mln zł. – Niestety akt notarialny podpisano rok później. Nie mogłem obsiać pól ani zebrać plonów. Nie miałem pieniędzy na zapłacenie pierwszej raty – tłumaczy rolnik. Potem żona Egrowskiego rozchorowała się, kilka miesięcy spędziła w szpitalu. Agencja Nieruchomości Rolnych rozpoczęła proces windykacyjny. – Byliśmy zaskoczeni – podkreśla pan Krzysztof. Wcześniej bezskutecznie starali się o odroczenie spłat.
Agencja zaczęła przygotowania do licytacji gospodarstwa. W 2004 r. zostało ono wycenione na zaledwie 2,2 mln zł. Egrowscy zaskarżyli wycenę. Kolejnej wyceny dokonano dopiero w 2007 r. Tym razem miało być ono warte 5,5 mln zł. Rolnicy znów zaskarżyli operat. – Jeden z wierzycieli sam zlecił wycenę. Wyszło ponad 13 mln zł. Trzeba pamiętać, że po przystąpieniu Polski do UE ceny ziemi poszły wielokrotnie w górę – wyjaśnia pani Urszula. W tym czasie była już dzierżawcą gospodarstwa. – Zaproponowaliśmy ANR spłatę naszych wierzytelności, ale znów otrzymaliśmy negatywną odpowiedź – relacjonuje Buchholtz.
Ostatecznie agencja sprzedała na licytacji gospodarstwo Egrowskich Joannie Baranowskiej za… 4 mln zł! Egrowscy i Buchholtzowie nie chcieli się na to zgodzić. Złożyli skargę. Do czasu jej rozpatrzenia sprzedaż była nieprawomocna.
Tymczasem Baranowska ustanowiła swojego pełnomocnika. Został nim Dariusz Maciński. W gospodarstwie pojawili się ochroniarze. Dochodziło do przepychanek. Obie strony skierowały sprawy do sądów.
Maciński przekonuje, że sąd przyznał zarząd nad nieruchomością Joannie Baranowskiej. Egrowski twierdzi, że sprawy są jeszcze w sądzie. Przyznaje jednak, że ma już dosyć tych przepychanek. Chce, aby ANR sprzedała gospodarstwo po realnych cenach. – Przecież jeżeli agencja weźmie od nowego właściciela 4 mln zł, to kwota ta nawet nie pokryje naszych wierzytelności – denerwuje się Egrowski. Długi wraz z odsetkami wynoszą już ok. 6,5 mln zł.
Dlaczego ANR w Gorzowie nie chce się porozumieć w sprawie spłaty wierzytelności przez Egrowskiego ani nie zamierza przeprowadzić nowej wyceny i licytacji? – Postępowanie przedmiotowe prowadzone jest zgodnie z obowiązującą procedurą postępowania cywilnego – ucina rzecznik gorzowskiej agencji Cyryl Hurka.
6014726
1