Ptak_Waw_CTR_2024
TSW_XV_2025

Dobre bo polskie

22 czerwca 2010
Na temat wątpliwej jakości krajowych produktów spożywczych napisano mnóstwo artykułów. Efekt – zerowy. Dlaczego, ponieważ w pogoni za zyskiem (czytaj: rentownością firmy) zrobimy wszystko. Dodatkowo sytuację komplikuje ogólna bieda większości społeczeństwa . Właśnie ta biedniejsza kształtuje rynek konsumpcyjny.
Ludzi biednych po prostu nie stać na zakup produktów wysokiej jakości. Producenci, aby nie sprzedawać swych wyrobów po kosztach wytworzenia lub poniżej ich starają się zastąpić podstawowy surowiec innymi substytutami. W przetwórstwie spożywczym dopuszczonych jest ponad 300 takich substancji. W praktyce na pewno więcej. Większość tych substancji są to związki chemiczne nie zupełnie obojętne dla naszych organizmów. Współczesna technika również jest pomocna w maskowaniu niepełnowartościowego produktu. Przykładem może tu być przemysł mięsny.

Z niewielkiej ilości mięsa można uformować i wytworzyć dowolną wędlinę. Dobrze jak producent na opakowaniu podaje zawartość procentową surowców i innych komponentów, a jeszcze lepiej jak te dane zgadzają się z faktyczną zawartością. Z tym nie jest najlepiej, ponieważ w wyniku kontroli przeprowadzonych przez Inspekcję Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych w ubiegłym roku zakwestionowano około 15% wyrobów z 21 kategorii w tym i mięsa. Tyle produktów posiadało jakość niezgodną z przepisami o jakości handlowej oraz deklarowaną przez producenta. Prosto mówiąc, jeśli producent na opakowaniu kiełbasy zwyczajnej pisze, że zawiera ona 14 % mięsa to może być to prawda, ale nie zawsze. Uchybienia w niewłaściwym oznakowaniu samych produktów są jeszcze większe i stanowią 1/3 wyrobów skontrolowanych przez IJHARS.
Ogólnie na rynku panuje zupełna dowolność. Każdy producent stosuje się do swoich norm zakładowych. Z tego powodu – jeszcze raz wrócę do wyrobów mięsnych – kiełbasa np. Toruńska z jednego zakładu będzie zupełnie innym produktem (pod względem zawartości surowca jak i smakowych) niż w konkurencyjnej firmie. Oczywiście, są producenci lepsi i gorsi. Tylko od ambicji szefostwa firmy zależy to, aby nie zejść poniżej pewnego poziomu na ile rachunek ekonomiczny na to pozwala.
Zaczynamy przegrywać na rynku krajowym (na terenach przygranicznych) np. z niemieckimi i duńskimi producentami jakościowo i cenowo. Wyroby zachodnie są tańsze i niejednokrotnie lepsze od naszych. Gdyby, ktoś kilkadziesiąt lat temu powiedział, że wędliny niemieckie będą lepsze i nawet tańsze od naszych zostałby wyśmiany, albo potraktowany jako osoba niezrównoważona psychicznie. Dziś stało się to faktem. Co prawda nasze wyroby produkowane na eksport i tradycyjne produkty żywnościowe jeszcze się bronią, ale jest to zupełnie inna jakość niż to co wytwarzane jest masowo na rynek krajowy a zwłaszcza na zlecenie hipermarketów. Dlaczego to podkreślam? Ano dlatego, że często bywa narzucana przez hipermarket cena, w której producent musi się zmieścić aby zaistnieć na półce sklepowej.
Nie jest zatem ważne z czego jest ten produkt zrobiony, ani jego jakość, ale liczy się jak najniższa cena. Na tym polega zresztą egzystencja hipermarketów - niezbyt wysoki zysk przy wielkim obrocie. Hipermarketom, które mają poważny udział w sprzedaży ogólnej produktów rolno-spożywczych tak naprawdę nie zależy, aby półki zapełnić drogimi produktami najwyższej jakości. Taka oferta skierowana byłaby (przez ubóstwo większej części społeczeństwa) do niewielkiej grupy prominenckiej, a zysk byłby niewielki. Dlatego zrozumiałym jest, że hipermarkety nastawiając się na masową sprzedaż muszą obniżać ceny. Jakim kosztem? Już wiemy.
Co prawda nikt nas nie zmusza do kupowania w hipermarketach. Możemy kupować w innych małych sklepach. Niestety myliłby się ten kto sądzi, że tam kupimy inne lepsze produkty za rozsądną cenę. W zdecydowanej większości przypadków towar jest ten sam co w hipermarkecie tylko nieco droższy. Wielkim producentom nie opłaca się robić osobno tych samych produktów dla jednych odbiorców i osobno dla drugich. Stąd wszechobecne produkty jakości trudnej do sklasyfikowania. Zastrzeżenia dotyczą niemal wszystkich grup artykułów żywnościowych. Do kuriozalnych sytuacji doszło w przemyśle mleczarskim i produktach nabiałowych. Mam na myśli masło. Nazewnictwo od lat pozostało takie samo, ale sam produkt przeszedł niesłychaną modyfikację. Przed laty masło zawierało 82 %  tłuszczu ze śmietany bez dodawania jakichkolwiek udoskonalaczy. Obecnie czasem zawiera do 82% tłuszczu nie koniecznie zwierzęcego a tym bardziej ze śmietany. Teraz uczciwi producenci mają problem, aby ich wyrób często z certyfikatem jakości wyróżnić na półkach sklepowych wśród innego chłamu. Stąd pojawiające się dziwne nazwy Masło Tradycyjne czy Masło Prawdziwe. Nie ma żadnej gwarancji, że za chwilę nieuczciwi producenci nie podchwycą tego nazewnictwa. Uczciwiej byłoby nazwać taki produkt masłopodobny, ale jaki wytwórca odważyłby się na taki krok. Zresztą, uczciwość i duże zyski jakoś nigdy ze sobą nie szły w parze. Najlepszy przykład sery żółte. Jeszcze nie tak dawno pojawiły się produkty seropodobne w cenach na poziomie 8-13 zł. Po krótkim czasie przeszły metamorfozę zmieniając się w ser prawdziwy przy odrobinę wyższej cenie. Smak niestety został ten sam.

Na wysokiej jakości żywności możemy jedynie liczyć z małych gospodarczych zakładów wytwórczych, które otrzymały certyfikat np. „Tradycyjna Jakość”. Niestety za tę jakość trzeba więcej zapłacić. Nie wszystkich obecnie na to stać, a ponadto i tak dla wszystkich by nie starczyło jako, że nie jest to produkcja masowa. Zatem wytwórcom takiej żywności na pewno nie przyniesie to wielkich profitów, ale satysfakcje z renomy danego wyrobu.
Właściciele dużych zakładów do takich rzeczy nie przykładają zbytniej uwagi. Po prostu nie są filantropami, ale biznesmenami. Nie jest to zarzut lecz stwierdzenie faktu. W przeważającej większości przypadków ich domy lub bardziej wille należą do najbardziej okazałych budowli w danej miejscowości. To również nie jest zarzut. Niech budują nawet pałace. Jeżeli, jednak zyski na te cele pochodzą (nazwijmy sprawy po imieniu) z oszukańczej produkcji, to chyba jest to nie w porządku. Tylko, kto dziś zwraca uwagę na etykę zawodową.

Młode pokolenie „miastowych” Polaków, które nie przekroczyło dwudziestu lat nie zna smaku prawdziwej swojskiej kiełbasy. Kupiona w sklepie lub hipermarkecie  szynka (przechowywana w lodówce) na następny dzień zaczyna pokrywać się dziwnym śluzem. Nie są to wyjątki, ale reguła. O parówkach (najchętniej zjadanych przez dzieci) i parówkowej lepiej nie wspominać. Tu pomysłowość wytwórców nie ma granic od kaszy mannej przez mączki kostne i inne składniki. W skrajnych przypadkach parówka taka może nie zawierać ani grama mięsa wieprzowego, ale zawiera za to całą gamą wypełniaczy i dodatków smakowych.

Reasumując: kupujemy najtańsze produkty spożywcze coraz bardziej przetworzone i zchemizowane – nie obojętne dla naszego organizmu. Coraz częściej zapadamy na tzw. choroby cywilizacyjne, na rozwój których zasadniczy wpływ ma zatrute środowisko naturalne i spożywana żywność.
Wszelkiego rodzaju alergie rzadko spotykane jeszcze pół wieku temu, dziś są zjawiskiem powszechnym – coraz bardziej rozwijającym się w młodych pokoleniach. Choroby nowotworowe, które obecnie zajmują trzecie miejsce pod względem zgonów w naszym kraju, w błyskawicznym tempie doganiają odwiecznych liderów czyli, zawały serca i choroby krążenia. Kwestią najwyżej kilku lat jest to, że te proporcje ulegną zmianom. Nikt oczywiście jeszcze nie udowodnił, że po spożyciu takiego produktu spożywczego ktoś zachorował na raka. Natomiast wiele jest składników – substancji, które mają właściwości rakotwórcze a ich stosowanie w artykułach spożywczych nie jest zabronione. Kumulacja różnych substancji daje negatywne rezultaty dla zdrowia nie od razu, ale po wielu latach. Powiedzenie: „co cię nie zabije, to wzmocni” na pewno nie znajduje tu zastosowania. Po latach osłabieniu ulega nasz system immunologiczny i jesteśmy przez to bardziej narażeni na wszelkie czynniki chorobotwórcze.
Tylko, czy w sytuacji, gdy masowość problemu będzie widoczna gołym okiem, rząd zachowa się po staremu. Czyli, jak struś w momencie zagrożenia i z takiej to pozycji powie: „ja nie widzę tu problemu”.
Bez odgórnego stworzenia i narzucenia bardziej rygorystycznych norm w przemyśle spożywczym taka wolna amerykanka będzie trwać bez końca. Natomiast zdrową polską żywność będziemy mogli poznawać jedynie przy okazji festynów rolniczych.
Jest to irytujące, bowiem rolnik sprzedaje swój produkt lub surowiec wysokiej jakości, a ostatecznie w wyniku przemysłowego przetworzenia wychodzi produkt tak daleki od podstawowego surowca, że tylko nazewnictwo może wskazywać z czego jest lub powinien być zrobiony.
Słowem „rolnik się starał, a cała para i tak poszła w gwizdek”.



POWIĄZANE

Główny Inspektorat Sanitarny wydaje coraz więcej ostrzeżeń publicznych dotyczący...

Uprawa soi przy wsparciu technologii – ciekawy kierunek dla polskich rolników Ar...

Najnowsze dane GUS pokazały zaskakująco wręcz dobre dane na temat aktywności dew...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę