Drażni mnie nieład, bałagan. Irytuje brak organizacji, chaos i niezdyscyplinowanie. "Wytrąca" niepewność. Czego brakuje Ci w Polsce? – spytałam chłopaka, który wrócił do kraju po dziesięciu latach emigracji. Spodziewałam się różnych odpowiedzi: swobody, indywidualności, stabilności. Odpowiedź zaskoczyła mnie jednak zupełnie. Rządu – powiedział bez chwili wahania.
Zaskoczyła zupełnie... ale tylko przez moment. Przez moment, w którym odebrałam hasło: rząd. Bo jak może brakować rządu skoro on jest. Tyle, że nie o stan chodzi, a o efekty, nie o konkretne ugrupowanie, nie o organ powołany do wykonywania zadań państwowych określonych przez parlament, nie o formę, a treść. A efektów i treści próżno w Polsce szukać.
Bałagan słów, deklaracji, "przepychanki", "wyzywanki": to nasz rząd, to nasza prawda. Słowa są tu tylko elementem politycznej gry, w niektórych wypadkach świadomego folkloru. Cel jeden, choć orientacji wiele: omamić społeczeństwo.
A priorytety... Co z nimi, gdzie się podziały? O nich się prawie nie mówi, a jeśli już to chyba zbyt lakonicznie, za mało dosadnie, umożliwiając tym samym politycznym i nie tylko, "oszołomom" kreację nowych (zgoła odwrotnych) kardynalnych celów. W tym całym rządowym zamieszaniu najlepiej wychodzą "europrzeciwni" demonstranci. Ich antyunijna demagogia staje się w pełni dostępna i multimedialna, a towarzyszą jej krzyki "głównego przewodniczącego" polskiej wsi i głosy nie byle jakie, bo z ambony "najjaśniejszego" polskiego sanktuarium. Krzykacze wygrywają, żerując najczęściej na najbardziej rozgoryczonych warstwach polskiego społeczeństwa.
Kiedy to się skończy? Czy możemy wierzyć, że kiedyś władzę obejmie rzeczywista elita polityczna? Czy można choć przypuszczać, że kiedyś rząd rzeczywiście rządzić będzie? Że przyjdzie czas, gdy prawda będzie prawdą równą dla wszystkich? I że to co "publiczne" publicznym będzie?
Najgorsze, że utopia nie rodzi utopi (marzenia nie bolą), tu rzeczywistą reakcją jest antyutopia i niestety ta bliższa jest prawdzie.