Rynek mięsa podążą śladem wyznaczanym przez kursy walut. Ceny zmieniają się dokładnie o tyle, o ile w górę idzie euro. Ale tylko w oficjalnych ciennikach, bo żeby cokolwiek sprzedać, trzeba wykazać się bardzo dużą elastycznością. Apetytu na mięso jak nie było, tak nie ma…
Wszystko jest więc kwestią ceny, a ostatnie podwyżki nie przysparzają klientów. Handel jest wyjątkowo marny, w przeciwieństwie do coraz większych zapasów. Bo nawet wysoki kurs euro nie odstrasza przedsiębiorców zza zachodniej granicy.
Ci wolą dopasować się do realiów naszego rynku, zejść z ceny i mniej stracić, niż stracić wszystko, nie sprzedając nic. Tak robią to chociażby Holendrzy. A chętnych na boczek w ich wykonaniu mimo wszystko więcej, niż na krajową produkcję.
Z polskich ofert w tej chwili ma szanse się sprzedać tylko świeże mięso. Mrożone wciąż musi czekać w chłodniach na lepsze czasy, o ile takie w ogóle nadejdą – komentują maklerzy giełd towarowych. A oto jak kształtują się stawki, Szynkę trudno już kupić poniżej 10 złotych za kilogram. Łopatka zdrożała nawet o złotówkę. Ceny karkówki najczęściej przekraczają 12 złotych.
Nie zdrożało jedynie to, co zwykle najtańsze, bo już tu zaczyna się bariera popytu. Nie sprzedają się ani tłuszcze, ani skórki, a już na pewno nie podgardla.