Ugodą sądową zakończył się spór pszczelarza spod Babiej Góry z sąsiadami o likwidację pasieki, którą prowadzi od 47 lat. Na mocy ugody 76-letni Czesław Kudzia nie będzie musiał likwidować całej pasieki, ale do kwietnia przyszłego roku musi ją zmniejszyć z 30 rodzin pszczelich do 14 rodzin.
W środę krakowski sąd okręgowy w wydziale cywilnym odwoławczym uchylił wyrok Sądu Rejonowego w Suchej Beskidzkiej, nakazujący wywiezienie uli i umorzył postępowanie w tej sprawie dzięki ugodzie, zawartej przez strony przy pomocy mediatora sądowego.
W postępowaniu apelacyjnym przed krakowskim sądem do sprawy przystąpiła Prokuratura Okręgowa w Krakowie ze względu na ważny interes publiczny. Sąd wyraził zgodę na mediację, co w rezultacie doprowadziło do ugody i pozwoliło ocalić połowę pasieki.
"Co tu można mówić. Żal pszczół, ale najważniejsze, że przynajmniej mam już gwarancję na tę resztę, co pozostała. Z 30 rodzin mogę 14 zostawić i dwie awaryjnie" – powiedział PAP po rozprawie Czesław Kudzia.
Pszczelarz zbudował pasiekę przy własnym domu w Zawoi, kiedy wokół nie było jeszcze żadnych zabudowań. Kiedy domów przybyło, dwoje sąsiadów zaczęło się skarżyć na pszczoły i pozwało pszczelarza do sądu. W toku postępowania sądowego – jak podawały lokalne media – udokumentowano trzy przypadki ugryzienia przez pszczoły na przestrzeni 30 lat.
Chociaż pszczelarz zbudował wysokie ekrany, by pszczoły szybowały wysoko, sąd w Suchej Beskidzkiej nakazał wywiezienie 30 uli. W praktyce oznaczało to likwidację pasieki. Dzięki rozstrzygnięciu sądu drugiej instancji, który skierował sprawę do mediacji i umorzył postępowanie z powodu zawarcia ugody, część pasieki została uratowana.
"Ugoda była obustronna, jest to wola obu stron. Myślę, że sam pan pozwany doszedł do wniosku, że tych pszczół było trochę za dużo. On sam zaproponował takie warunki, które powodowie zaakceptowali. Jest to z korzyścią dla wszystkich, powodowie również mają warunki do spełniania, m.in. powinni swoje działki odpowiednio obsadzić. Najważniejsze, że konflikt został zażegnany" – powiedział PAP po rozprawie reprezentujący sąsiadów pszczelarza adwokat Paweł Piwowarczyk. Powodowie nie stawili się w środę w sądzie.
"W całym naszym powiecie mamy niewiele dużych pasiek, ale przydomowych może być nawet kilkaset. Ekologicznie teren jest bardzo dobry; nie ma tu oprysków, nie stosuje się nawozów, więc ten miód ma naprawdę duże wartości. Ludzie o tym wiedzą i zapotrzebowanie na taki miód jest bardzo duże" - powiedział PAP członek zarządu powiatu suskiego Sławomir Hajos.
(PAP)