Na fali gorącej dyskusji o problemie masowej pracy polskich rzeźników w Niemczech rząd największego niemieckiego landu Nadrenii-Północnej Westfalii opublikował we wtorek wyniki kontroli przeprowadzonych wiosną br. we wszystkich dużych rzeźniach regionu.
Wynik? Wobec co czwartej firmy podwykonawczej kontrolerzy powzięli podejrzenie nielegalnego zatrudnienia cudzoziemców.
Skontrolowano 105 firm zatrudniających 14 tys. osób. W połowie z nich działają firmy podwykonawcze (w sumie 195), które zatrudniają prawie 6 tys. osób. Co szósty podwykonawca (32) pochodzi z Europy Środkowo-Wschodniej. Te firmy zatrudniają 1350 pracowników. Część ma siedziby w Niemczech, ale zatrudnia wyłącznie pracowników wschodnioeuropejskich.
Ministerialni kontrolerzy stwierdzili też naruszenia przepisów o czasie i warunkach pracy - w skrajnym przypadku robotnicy musieli pracować 19,5 godz. na dobę! Sprawdzono też warunki zakwaterowania zagranicznych pracowników - zwykle były przepisowe, ale w jednym przypadku okazało się, że polscy pracownicy mieszkają ściśnięci w przebudowanym chlewie bez okien.
Nadreński minister gospodarki i pracy Harald Schartau z zadowoleniem wspomniał o projekcie ustawy, nakazującej płacenie zagranicznym pracownikom niemieckich stawek minimalnych. Projekt trafił w ub. tygodniu do Bundestagu. - W zjednoczonej Europie nie ma miejsca na dumping płacowy i socjalny - oświadczył Schartau. W najbliższą niedzielę w Nadrenii odbędą się ważne wybory landowe, w których rządzącej SPD grozi utrata władzy.
Jednak niemieccy związkowcy branży mięsnej (NGG) są sceptyczni, czy ustawa cokolwiek zmieni. Zakłada bowiem istnienie w poszczególnych branżach federalnych umów zbiorowych, ustalających minimalne stawki płac. Takie umowy mają tylko dwie branże - budownictwo i sprzątanie budynków. W branży mięsnej umowy zbiorowe obejmują tylko jedną trzecią robotników.
NGG twierdzi, że od chwili rozszerzenia UE w Niemczech straciło pracę 26 tys. robotników w tej branży.