Kraje kandydujące do Unii Europejskiej nie powinny decydować się na szybkie przyjęcie euro - powiedziała wczoraj Gertrude Tumpel-Gugerell, zasiadająca w Radzie Europejskiego Banku Centralnego.
Dodała, że rynki finansowe w krajach kandydackich są nadal niestabilne i może istnieć konieczność utrzymania płynnego kursu walut jeszcze przez jakiś czas przed wejściem do ERM2, który dopuszcza poruszanie się waluty w szerokim paśmie +/- 15 proc. w stosunku do centralnego kursu euro.
W czwartek również inny członek EBC, prezes centralnego banku Austrii Klaus Liebscher, ocenił, że nowi członkowie Unii Europejskiej nie powinni spieszyć się z przyjmowaniem euro, lecz bardziej dostosować gospodarkę swoich krajów do unijnej. Dodał, że najważniejsza jest jakość, a na drugim miejscu tempo przyjęcia euro.
Aby można było wprowadzić euro, kraj musi spełniać kryteria z Maastricht: zbliżony do poziomu strefy euro poziom inflacji, stóp procentowych i oprocentowania obligacji długoterminowych. Wejście do strefy euro zależy też od ograniczenia deficytu budżetowego, który nie może przekroczyć 3 proc. PKB, co rząd planuje osiągnąć w 2007 r., wprowadzając program oszczędnościowy. Ponadto, według kryteriów z Maastricht, dług publiczny nie może przekraczać 60 proc. PKB, a deficyt budżetowy 3 proc. PKB.
- Za wcześnie, aby mówić o wielkości kursu, przy którym Polska przystąpi do eurolandu - powiedział wczoraj w Gdańsku członek Rady Polityki Pieniężnej Dariusz Rosati. - Wejście Polski do strefy euro to kwestia co najmniej pięciu lat. Można spodziewać się, że władze polskie będą raczej zwolennikami słabszego kursu złotego, tak żeby eksport nasz był odpowiednio konkurencyjny. Z tego samego powodu można uważać, że druga strona będzie wolała mocnego złotego, żebyśmy z kolei za bardzo nie konkurowali z przedsiębiorstwami Unii Europejskiej - dodał.