Dania w porozumieniu z częścią państw UE chce zaoferować Polsce w 2004 roku o 260 mln euro więcej z unijnego budżetu, niż proponowała Komisja Europejska. To wirtualne pieniądze – ostrzegają polscy negocjatorzy.
"Gazeta Wyborcza" dotarła do poufnego dokumentu roboczego Rady Ministrów UE, z którego wynika, że w 2005 r. Polska dostałaby o140 mln euro więcej, niż szacowała wcześniej Komisja Europejska, zaś w 2006 r. - o 164 mln. Jej zdaniem przewodzący UE Duńczycy chcą nieco zmienić metodologię liczenia strumieni pieniędzy, które po wejściu do Unii zaczną płynąć do nowych państw członkowskich, aby za pomocą przesunięć funduszy z jednej budżetowej szufladki do drugiej stworzyć wrażenie, że kandydaci dostaną więcej. I że ich pozycja budżetowa netto po członkostwie polepszy się przynajmniej na papierze.
Według wyliczeń Komisji z września w 2004 r. otrzymalibyśmy netto 870 mln
euro. Z duńskiej propozycji omawianej już wstępnie przez szefów dyplomacji
krajów Piętnastki wynika, że moglibyśmy dostać 1 mld 330 mln euro. Więcej
pieniędzy w duńskich wyliczeniach wzięło się dlatego, że w budżetowych
rachunkach Duńczycy dopisali 4-proc. zaliczkę na poczet projektów realizowanych
w 2004 r. z funduszu spójności – w sumie jakieś 188 mln euro w 2004 r. Dania
proponuje więc 1 mld 773 mln euro funduszy strukturalnych, Komisja oferowała 1
mld 585 mln. Duńczycy uważają też, że w 2004 r. będziemy mieli więcej
"zaległych" pieniędzy z niewykorzystanych do tego czasu funduszy
przedczłonkowskich – ISPA, SAPARD czy PHARE (Komisja zakładała 901 mln euro,
Dania – 968 mln).
Propozycja Duńczyków popierana jest przez głównych
unijnych płatników do budżetu: Niemcy, Holandię, Szwecję i Wielką Brytanię.
Sprzeciwiają się jej kraje, które same korzystają z funduszy spójności –
Hiszpania, Portugalia czy Grecja. Ich zdaniem jest ona tylko w teorii korzystna
dla Polski. Jak uczy doświadczenie tych państw, które przed Polską uczyły się
korzystania i programowania funduszy spójności, startują one bardzo wolno.
Zaliczek na poczet projektów, które mają być realizowane z tego funduszu, w
pierwszym roku w Unii po prostu nie sposób wykorzystać.
Komisja Europejska założyła więc całkiem uczciwie, że w pierwszym roku
członkostwa Polska i pozostali kandydaci nie będą w stanie skorzystać z funduszy
spójności. Stąd też nie proponowała żadnych pieniędzy. Z tym rozumowaniem
zgadzają się nasi eksperci i po cichu negocjatorzy. Projekty infrastrukturalne o
dużej wartości – a więc np. budowę jakiegoś odcinka autostrady czy oczyszczalni
ścieków – przygotowuje się co najmniej dwa lata. Eksperci z resortu gospodarki
ostrzegają, że nawet jeśli jakieś projekty ruszyłyby w 2002, pierwsze realne
płatności z UE na nie w ramach funduszy spójności popłynęłyby dopiero w 2005
r.!
Z propozycji Duńczyków wynika, że stolice państw UE starają się dać
nowym członkom jak najmniej rzeczywistych i łatwych do zagospodarowania
pieniędzy. Oferują zaliczki z pełną świadomością, że "nowi" ich nie
wykorzystają.