Czemu napływa do nas najmniej inwestycji zagranicznych spośród państw regionu? Bo brak nam dróg i autostrad, mamy wysokie podatki, gospodarka nie jest innowacyjna, a sądy niewydolne. Czy na pewno wszystkie te opinie są prawdziwe?
IBM Business Consulting Services opracował raport, w którym szczegółowo porównuje Polskę, Czechy, Węgry i Słowację pod kątem wskaźników istotnych z punktu widzenia inwestora zagranicznego. Nie ze wszystkim jest tak katastrofalnie, jak nam się wydaje.
Nieźle z kosztami
Okazało się, że Polska oferuje inwestorom najniższe w regionie obciążenia kosztów pracy i całkiem korzystne stawki za pracę. Obciążenia pracodawcy związane z wynagrodzeniem pracownika były w Polsce najmniejsze - tylko 20,4 proc. przeciętnego wynagrodzenia brutto. W pozostałych krajach naszego regionu to sporo ponad 30 proc.!
Całkowity średni miesięczny koszt, jaki ponosi firma na pracownika, jest niższy niż na Węgrzech czy w Czechach. Stosunkowo niskie koszty pracy to efekt najwyższego w regionie bezrobocia i spowolnienia gospodarczego lat 2001-03. Spowodowało ono, że nasze pensje nie rosły tak szybko jak czeskie czy węgierskie.
Nieźle - dla inwestorów - jest też z obciążeniami podatkowymi. Tzw. stopień fiskalizacji gospodarki (to wpływy do budżetu z podatków jako odsetek produktu krajowego brutto) był wyższy tylko na Słowacji. A że cały nasz system podatkowy nie ma dobrych ocen, to zasługa niestabilności i nieprzewidywalności zmian.
Gorzej z administracją
Trudno się było spodziewać sukcesów w ocenie obsługi inwestorów przez administrację. Założenie firmy w Polsce trwa obecnie wprawdzie 31 dni - o 20 mniej niż rok wcześniej - ale to nie koniec kontaktów z urzędami. "Chcąc przenieść działalność gospodarczą do innego województwa, trzeba wykonać podobną pracę jak przy założeniu nowej firmy. Zupełnie jakby chodziło o przeniesienie działalności do innego kraju" - piszą autorzy raportu. Jakość naszej administracji jest też kiepsko oceniana przez Światowe Forum Ekonomiczne.
Ale IBM policzył też, że nasza administracja kosztuje nas relatywnie mniej niż inne kraje regionu. Ponadto zatrudnionych jest w niej 5,6 proc. czynnych zawodowo, podczas gdy na Węgrzech 7,3 proc., a w Czechach 6,2 proc. Może powinniśmy więc więcej wydawać na administrację? - W żadnym razie - ostrzega Ryszard Petru, główny ekonomista banku BPH. - Trzeba zmniejszyć liczbę procedur i poprawić organizację. Jeśli w jakimś formularzu większość pól zostaje niewypełniona, to znaczy że jest niepotrzebny.
Jego zdaniem należałoby wdrożyć system pomagający oceniać wykonanie zadań przez administrację i stosować wobec niej nagrody i kary finansowe.
W czwórce krajów z Europy Środkowo-Wschodniej bardzo słabo wypadamy również, jeśli chodzi o administrację sądową. Na wyegzekwowanie warunków kontraktu przedsiębiorca musi u nas czekać tysiąc dni, podczas gdy u naszych konkurentów procedura jest dwa, trzy razy krótsza.
Nasze sądy nie radzą sobie z obowiązkami, ale nie dlatego, że mało pracują. Okazuje się bowiem, że średnia długość postępowania sądowego w Polsce to siedem miesięcy, podczas gdy w Czechach 19, a na Słowacji 18 miesięcy. Do tego statystyczny polski sędzia rozpatruje rocznie kilka razy więcej spraw.
Gdzie tkwi więc problem? W kolejce spraw które na niego czekają - jest najdłuższa w regionie. Autorzy raportu winą za ten stan obarczają kiepski system prawny, który powoduje przeciążenie sądów.
"Niedoskonałe prawo zmusza przedsiębiorców i obywateli do częstszego odwoływania się do sądu. Dobrym przykładem jest reprywatyzacja. Do sądów trafia teraz wiele spraw, w których sędziowie muszą indywidualnie rozstrzygać o zwrocie majątków dawnym właścicielom. Gdyby problem został uregulowany ustawowo, być może w ogóle postępowania nie byłyby prowadzone" - napisali w raporcie.
Najgorzej z infrastrukturą
Nie ma jednak żadnej niespodzianki, jeśli chodzi o ocenę stanu infrastruktury, ceny połączeń telefonicznych i internetowych, wydatków na badania i rozwój, liczby zgłaszanych patentów, liczby komputerów w szkołach.
Pewną naszą szansą jest rosnąca liczba ludzi z wyższym wykształceniem. Dość wysoki jest nie tylko ich odsetek, ale i liczba bezwzględna, która daje inwestorowi informację o dostępności wykształconych pracowników. Ale i tu mamy wiele do zrobienia.
- Trzeba dostosować programy edukacyjne do wymogów rynków pracy. Szkoły wyższe powinny reagować z co najmniej pięcioletnim wyprzedzeniem na potrzeby rynku pracy i pracodawców - mówi Sebastian Mikosz, wiceprezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych.