O problemach i aktualnej sytuacji polskiego sektora mleczarskiego oraz o możliwościach rozwoju i perspektywach na przyszłość krajowej spółdzielczości w rozmowie z Kazimierzem Koniecznym, prezesem Dolnośląskiego Zrzeszenia Spółdzielni Mleczarskich.
We wstępnej decyzji Komisja Europejska przyznała Polsce kwotę mleczną w wysokości niespełna 9 mld litrów. My złożyliśmy wniosek o przyznanie 11,5 mld l. Jak Pan ocenia decyzję Brukseli?
Taka kwota nie jest zbieżna z aktualną sytuacją na rynku mleczarskim w Polsce. Wszyscy sugerują, że w Polsce skupuje się rocznie niecałe 7 mld litrów. I taki rzeczywiście jest poziom skupu, ale tylko mleka z przeznaczeniem do przetwórstwa. Tymczasem krajowa kwota mleczna dotyczy także mleka zużywanego na sprzedaż sąsiedzką, na sprzedaż podmiotom niespółdzielczym itp. W związku z tym, cała produkcja mleka w skali kraju wynosi prawie 12 mld l. W okresie referencyjnym rolnicy będą starali się sprzedać jak najwięcej surowca, żeby uzyskać jak najwyższą kwotę. 8.750 mln l absolutnie nas nie zadowala. Z rachunków symulacyjnych wynika, że przy takim poziomie kwoty mlecznej w 2004 roku będziemy musieli sprowadzić do kraju około 1.400 mln l mleka, a w roku 2008 – już prawie 4 mld litrów. Takie będą potrzeby rynku. Musimy liczyć się z tym, że spożycie mleka i jego przetworów będzie wzrastać. W ostatnim czasie konsumpcja artykułów mleczarskich rzeczywiście spadła i wynosi aktualnie w skali roku około 200 l na osobę. Jednakże zakładamy, że w krótkim okresie czasu powinna wzrosnąć do poziomu ok. 300 l mleka na przeciętnego mieszkańca. Jeśli zatem to spożycie przemnożymy przez liczbę Polaków, czyli 40 mln, to otrzymamy ilość 12 mld l. Do tego należy jeszcze dodać ok. 10-15% eksportu mleka w proszku, masła oraz serów i otrzymamy poziom zapotrzebowania rynku równy 13 mld l. I właśnie o taką wysokość kwoty nasz rząd wystąpił w pierwszych wnioskach, gdyż taka kwota byłaby w stanie pokryć zapotrzebowanie rynku.
Drugim aspektem sprawy jest produkcja mleka w naszym kraju. To prawda, że
pogłowie bydła mlecznego w Polsce spada i obecnie wynosi około 3 mln sztuk.
Ale równocześnie wzrasta wydajność. Na Dolnym Śląsku wynosi obecnie średnio
5.950 l mleka od krowy rocznie. Po wyliczeniach okazuje się, że produkujemy
prawie 18 mld l mleka.
Unia Europejska postanowiła, że okresem bazowym do
ustalenia kwoty mlecznej będą lata 1994-97, czyli lata w których był największy
dołek w produkcji mleka. Polska nie może zgodzić się na tak niską
kwotę, gdyż pociągnęłoby to za sobą olbrzymie skutki. Przede wszystkim
ograniczenie produkcji – a na dzień dzisiejszy chyba tylko mleko jest
jedynym produktem, który daje bieżące dochody w gospodarstwie. Kolejną sprawą
jest fakt, że wielu rolników przygotowując się do roku referencyjnego
zainwestowało i rozwinęło swoją produkcję. Na samym Dolnym Śląsku na przełomie
2001 i 2002 roku powstało ponad 20 nowych obór wysokomlecznych. Ograniczenie
kwot mlecznych spowoduje, że nie będzie gdzie sprzedawać uzyskanego
surowca.
Nasze władze nie mogą zatem ustąpić w negocjacjach z UE i zgodzić się na kwotę niższą niż 11,5 mld l, jak to zostało wcześniej ustalone. Są ludzie, którzy uważają, iż sprawa kwot nie jest problemem. Moim zdaniem jest to podstawowy problem w dalszym rozwoju branży mleczarskiej. Jeśli zgodzimy się na kwotę w wysokości zaproponowanej obecnie przez Komisję Europejską, to wówczas zamiast być, jak do tej pory, eksporterem artykułów mleczarskich (mleka w proszku, masła, serów twardych), staniemy się importerem.
1 kwietnia rozpoczął się w Polsce rok referencyjny. Czy DZSM stara się pomóc producentom mleka w uzyskaniu jak najwyższych kwot mlecznych?
Dolnośląskie Zrzeszenie nie ma możliwości udzielać rolnikom bezpośredniej pomocy. Ale staramy się chociaż w sposób pośredni pomagać im w rozwoju produkcji. W chwili obecnej pomagamy załatwiać naszym producentom kredyty preferencyjne. Nasze spółdzielnie udzielają rolnikom pożyczek – tzw. chwilówek – na pokrycie bieżących potrzeb, które spłacane są z zapłaty za skupowane mleko. Prowadzimy cały szereg spotkań informacyjnych dotyczących postępowania w okresie referencyjnym, na których producenci mleka mogą dowiedzieć się jakie wymogi powinni spełniać w stosunku do podmiotów skupowych oraz jakie dokumenty należy sporządzać. Prowadzimy również szkolenia dla przetwórców dotyczące systemu HACCAP. Staramy się też pomagać spółdzielniom w uzyskaniu możliwie wszystkich certyfikatów, które mogą być przydatnie w negocjacjach z Unią Europejską.
Mamy także dobre kontakty ze służbami weterynaryjnymi. Ostatnio w Kudowie zorganizowaliśmy 2-dniowe spotkanie z powiatowymi lekarzami weterynarii zatrudnionymi w spółdzielniach mleczarskich, mające na celu ustalenie wspólnych zasad podnoszenia jakości gospodarstw, usuwania usterek i poprawy technologii w zakładach. Są to sprawy niezwykle ważne w przededniu przystąpienia do Unii. Taka współpraca ze służbami weterynaryjnymi jest bardzo korzystna dla rolników. Lekarze weterynarii zdają sobie sprawę z tego, że jeśli nie będzie mleczarni, nie będzie rolnika, nie będzie potrzebne również zaplecze weterynaryjne. Dlatego także i oni starają się pomagać producentom mleka.
W Polsce właśnie odbywa się kontrola gospodarstw i zakładów mleczarskich przeprowadzana przez specjalistów unijnych. Jaki Pana zdaniem może być wynik tej kontroli?
To jest bardzo trudne pytanie, bowiem nie wiadomo jakie kryteria oceny przyjmą przedstawiciele unijni. Kontrola dotyczy przede wszystkim mleczarni, którym polskie służby weterynaryjne przyznały kategorię B1 i B2. Obawiam się, że po zakończeniu inspekcji władze Unii Europejskiej będą starały się nam udowodnić, iż zaproponowana przez nich wysokość kwoty mlecznej jest zgodna z możliwościami produkcyjnymi naszego kraju. Swoją decyzję Komisja Europejska może argumentować tym, że polskie gospodarstwa nie są właściwie przygotowane do wejścia do UE, nie posiadają wymaganych certyfikatów i nie mamy odpowiednio przystosowanych zakładów, które mogły produkować zgodnie z wymogami unijnymi.
Czy Pana zdaniem polityka wicepremiera, ministra rolnictwa Jarosława Kalinowskiego jest zgodna z oczekiwaniami polskich mleczarzy?
Moim zdaniem tak. Działania wicepremiera Kalinowskiego są zgodne z naszymi działaniami. Większości mleczarzy podoba się jego stanowisko w sprawach integracji z Unią Europejską. Ostatnio nawet, na dowód zgodności poczynań wicepremiera z oczekiwaniami polskiej spółdzielczości mleczarskiej, wysłaliśmy pismo do premiera Leszka Millera popierające stanowisko Kalinowskiego.
Jak Pan ocenia sytuację branży mleczarskiej na Dolnym Śląsku?
Ogólnie można powiedzieć, że sytuacja jest dobra – szczególnie w okolicach, gdzie nie było wcześniej PGR-ów, które hamowały rozwój produkcji mleka. W rejonach, gdzie istniało zaplecze hodowli bydła mlecznego i gdzie było zainteresowanie władz administracyjnych notowany jest wzrost produkcji o około 10-20% rocznie.
Na obszarach byłego województwa jeleniogórskiego i wałbrzyskiego, które z racji ukształtowania terenu niezbyt nadają się pod uprawę, hodowla bydła mlecznego jest rozwiązaniem dla rolników. I właśnie tam widać zainteresowanie i zaangażowanie ludzi. Jednakże, tak naprawdę, to od wszystkich producentów i przetwórców z Dolnego Śląska musimy wymagać energicznego rozwoju. Na dzień dzisiejszy produkcja mleka w naszym regionie pokrywa jedynie około 20% zapotrzebowania rynku. Pozostałe 80% surowca sprowadzane jest z całego kraju. A przecież mieszka tu około 3 mln ludzi! Jest to więc olbrzymi rynek zbytu. Przy dzisiejszej konsumpcji na poziomie 200 litrów/osobę/rok potrzebujemy ok. 600 mln l mleka, a na Dolnym Śląsku skupuje się rocznie tylko ok. 100 mln l. Dlatego w odpowiedzi na potrzeby rynkowe, należy rozwijać hodowlę bydła mlecznego oraz zwiększać produkcję. Trzeba zmierzać ku temu, żeby chociaż podstawowe produkty mleczarskie, tj. mleko spożywcze, twarogi, kefir, jogurty, były produkowane tu, na miejscu, i z własnego surowca.
Jedną z dróg na zapewnienie polskiemu sektorowi mleczarskiemu konkurencyjności na rynku unijnym jest konsolidacja mniejszych zakładów w większe jednostki produkcyjne o wąskiej specjalizacji. Dlaczego tak mało zakładów do tej pory skorzystało z takiej możliwości poprawy swojej sytuacji?
Wszyscy przyznają rację, że jest taka potrzeba i nie ma od tego odwrotu. Jednakże jest to bardzo trudny ludzki problem. Wszelkie łączenia zakładów, wszelkie reorganizacje pociągają za sobą zwolnienia pracowników. Bywa tak, że w wielu gminach jedynym zakładem dającym zatrudnienie jest właśnie mleczarnia. Zatem wszyscy, za wszelką cenę, próbują utrzymać ten zakład, żeby 40-50 zatrudnionych tam osób mogło mieć pracę. Nie ukrywam, że na konsolidacji zyskują rolnicy, natomiast nie zyskują załogi spółdzielni. I to właśnie ludzie, którym często zostało już tylko kilka lat do emerytury, są głównym hamulcem tego procesu.
Jednakże tak naprawdę nie ma żadnej innej drogi rozwoju branży mleczarskiej w naszym kraju niż poprzez konsolidację. Musi zostać wypracowana specjalizacja poszczególnych zakładów. Kto myśli rozsądnie, musi sobie zdawać sprawę z tego, że przy fuzji podwyższa się wartość zakładu. Problem ten dotyczy przede wszystkim mleczarni, którym przyznano kategorię B1 i B2 – z uwagi na brak środków inwestycyjnych bardzo trudno będzie im przejść do kategorii A. Natomiast przy ewentualnym połączeniu, istnieje szansa na pozyskanie dodatkowych środków na modernizację zakładów, które mają szansę utrzymać się na rynku. I takie spółdzielnie muszą podjąć decyzję o wprowadzeniu specjalizacji produkcji. Ciągle powtarzam, że spółdzielnia mleczarska, która produkuje 20 różnych artykułów w bardzo krótkich seriach, nie jest w stanie wygenerować odpowiedniej jakości. Zatem realną szansę na utrzymanie poszczególnych zakładów na rynku widzę poprzez ich połączenie i ograniczenie wachlarza produkcji.
Kolejną sprawą jest sprawa ilości przerabianego surowca. Jeśli spółdzielnia przerabia dziennie 20 tys. litrów mleka, to obrót ledwie wystarcza na pokrycie bieżących kosztów. Nie ma więc mowy w takim przypadku o wygenerowaniu odpowiednich zysków na nowe inwestycje, poprawę struktury zakładu i jego technologii. Nie wykluczam jednakże sytuacji, że mały zakład może się utrzymać na rynku, produkować towar wysokiej jakości i przynosić zyski. Dla przykładu – we Francji można spotkać zakłady, które przerabiają około 10 tys. litrów mleka dziennie. Spełniają one jednak pewien warunek – są wysokowyspecjalizowane i produkują np. jeden specyficzny gatunek sera, który często jest kilkakrotnie droższy od serów produkowanych w wielkich przetwórniach.
Wszelkie reorganizacje trzeba przeprowadzać z głową. Niestety, nie wszyscy potrafią myśleć ekonomicznie i nie wszyscy rozumieją, że teraz jest wolny rynek i trzeba dostosować się do nowych realiów. Ponieważ dzisiaj jakością musimy konkurować z innymi, dlatego też, DZSM podjęło próbę zorganizowania wspólnej marki POLSKIE. Miało to wymusić na zakładach koncentrację i specjalizację produkcji poszczególnych wyrobów.
Proszę powiedzieć jak na dzień dzisiejszy rozwija akcja wprowadzania na rynek produktów pod marką POLSKIE?
Moim zdaniem zbyt wolno. Wiele spółdzielni boi się odstąpić od swoich marek, w których produkują. W związku z tym, zrezygnowaliśmy z likwidacji marek poszczególnych spółdzielni i na opakowaniu producenta umieszczamy dodatkowo znak POLSKIE. Jednak, aby te produkty przyjęły się na rynku potrzebne jest także szkolenie konsumentów – przekazywanie informacji o produktach jakie mogą znaleźć na sklepowych półkach.
Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, iż wyroby produkowane w
Polsce są produktami ekologicznymi. Nasze produkty mają określony termin
przydatności do spożycia. Wszystkie poddawane są tylko i wyłącznie obróbce
termicznej i nie zawierają żadnych konserwantów. Nas po prostu na to nie stać!
Lecz konsument często o tym nie wie. My niestety nie posiadamy funduszy na
uruchomienie szeroko zakrojonej kampanii reklamowej, informującej konsumentów
o tym, że produkt POLSKI powstał na bazie mleka wyprodukowanego w oborze z
certyfikatem weterynaryjnym, z mleka klasy Ekstra.
Klienci powinni się także
dowiedzieć, że spółdzielczość mleczarska chce być odpowiedzialna za swoje
produkty poczynając od pojedynczej krowy w gospodarstwie, a kończąc na stole
konsumenta.
Już teraz zauważalne są pewne zmiany w nastawieniu konsumentów do produktów polskich. Jeszcze nie tak dawno wiele osób wybierało zachodnie wyroby w efektownych opakowaniach. Dzisiaj wielu z nich szuka właśnie artykułów polskich. W strefie przygranicznej można zauważyć, że często na przykład Niemcy kupują u nas twarogi, mleko, masło czy sery – wiedzą, że przynajmniej na dzień dzisiejszy, są to produkty ekologicznie czyste.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Dominika Sokołowska