Tak przynajmniej zdaje się uważać prof. Janusz A. Majcherek, znany polski socjolog i publicysta, laureat Nagrody Kisiela przyznanej mu w 2003 r. za „walkę z populizmem”. W artykule opublikowanym niespełna miesiąc temu w Gazecie Wyborczej profesor Majcherek wyraził pogląd, że wieś stanowi główną przeszkodę w procesie modernizacji kraj. Podkreślił też, że proces ten blokują politycy.
Profesor Majcherek jest zdania, że mieszkańcy wsi i rolnicy są wciąż pod specjalnym kloszem ochrony socjalnej. Pisze tak: „Gdyby w Polsce po 1989 r. rzeczywiście panował taki dziki kapitalizm czy bezduszny liberalizm oraz bezwzględne prawa rynku, jak to często się twierdzi (zwłaszcza w kręgach polityków chłopskich i wiejskich), ludność na wsi klepałaby biedę proporcjonalną do swej marnej produktywności”.
Artykuł wywołał sporo reakcji wśród polityków, naukowców oraz publicystów. Zdecydowanie w obronie mieszkańców wsi stanął np. Adam Leszczyński , redaktor Gazety Wyborczej, powołujący się na swoje chłopskie korzenie i pamięć trudnego procesu awansu społecznego klasy chłopskiej w Polsce powojennej. Tam gdzie prof. Majcherek widzi wieś „zacofaną kulturowo i mentalnie” redaktor Leszczyński dostrzega raczej „metodyczne samounicestwianie klasy społecznej”, która jeszcze do lat 60-tych minionego wieku stanowiła większość społeczeństwa polskiego.
Adam Leszczyński podkreśla, że wg badań socjologicznych przeprowadzonych w latach 90-tych najważniejszą chłopską aspiracją było zawsze wykształcenie dzieci. A ponieważ w Polsce mało kto po studiach wracał ( nadal zresztą wraca) na wieś, więc w praktyce chłopi sami sprzyjali i sprzyjają wyludnianiu wsi, czyli właśnie temu, o co chodzi A. Majcherkowi, tj. urbanizacji kraju i jego modernizacji - wysnuwa argumenty redaktor Leszczyński.
„Patrząc z tej perspektywy, nawet miliardy złotych wydawane co roku na dotowanie rolniczych emerytur z KRUS nie wydają się do końca zmarnowane. To paradoksalnie inwestycja w polską modernizację” – stwierdza A. Leszczyński. Dodaje też: „ Edukacja dzieci wymaga od rolników wysiłku, którego wielkomiejski inteligent łatwo może nie docenić. (…) Idę też o zakład, że przeciętna rodzina chłopska wydaje na wykształcenie dzieci proporcjonalnie większą część swoich dochodów, niż rodzina krakowskiego czy warszawskiego profesora. Inteligent z wielkiego miasta nie tylko lepiej zarabia, ale w dodatku ma kapitał kulturowy – tradycję kształcenia od pokoleń, setki (a czasem tysiące) książek w domu, znakomicie ułatwiające dziecku edukację”.